Główne punkty programu mojej wyprawy:
trekking + autostop + golden circle + inne perełki.
Trekking (Skogar – Landmannalaugar – Hekla)
Szlak ze Skogar do Landmannalaugar znajdujący się w południowej części Islandii jest jednym z najpiękniejszych, kilkudniowych, pieszych szlaków na świecie (ok. 80 km). Natomiast autorskie przedłużenie do wulkanu Hekla uwzględniające półpętlę wokół Landmannalaugar mogłoby śmiało zagościć na stałe w przewodnikach jako nieodzowna część trasy.
Dystans: 160 km
Przewyższenie: niezbyt duże





Ocena szlaku (w pigułce):
- Atrakcyjność estetyczna: 6/5
- Wymagania techniczne i nawigacyjne: 2,5/5
- Wymagania logistyczne: 2/5
Rekomendacja:
Idealny dla wszystkich ceniących sobie piękne, niecodzienne krajobrazy, którym nie zależy na wyzwaniach technicznych czy przewyższeniowych, i którym nie wadzi duża ilość turystów na odcinku Skogar – Landmannalaugar.

Ocena szlaku (wersja rozszerzona):
1. Atrakcyjność estetyczna.
6/5, tak to nie pomyłka. Możesz sobie pomyśleć „ co za niepoważny gość, ustala skalę, a potem wykracza poza nią”. Okej przyjmuję Twoją szyderę na klatę, ale po powrocie z Islandii i tak przyznasz mi rację. Sceneria jest tutaj kompletnie jak z innej planety. Ciężko w zasadzie opisać to słowami czy ująć zawsze zbyt wąskimi kadrami zdjęć. Mogę starać się wyliczać po kolei rzeczy, na które trafisz. Będą to: wulkany; lodowce, gorące źródła; dziury w ziemi z których wydobywa się pod dużym ciśnieniem para; kolorowe góry; równiny żwirowe; pola śniegowe; pola zastygłej lawy pokryte mchami i porostami; błękitno-mleczne jeziora… lecz nie sądzę abyś to sobie należycie wyobrażał. Spróbuję inaczej. Według mnie na ostateczny, zapierający dech w piersi efekt składają się 3 najważniejsze cechy islandzkiego krajobrazu:
- Wyraziste, unikalne kolory tworzące niesamowite kontrasty.
- Wielkie zróżnicowanie i zagęszczenie niebanalnych struktur naturalnych.
- Ogromne przestrzenie
Połączenie to tworzy tak wybuchową mieszankę, że czasem ciężko przestać się gapić z otwartą buzią i kontynuować marsz. Planujesz już podróż? Serio na co czekasz?!

2. Wymagania techniczne i nawigacyjne
Trasa nie zawiera żadnych elementów wspinaczkowych czy niebezpiecznych dla życia (przy zachowaniu rozsądku). Szlak jest dobrze utrzymany i oznakowany. Nawierzchnię w dominującej większości stanowi piaszczysto-drobno-kamienista ziemia, zatem praktycznie ideał. Na samej trasie Skogar – Landmannalaugar można się obyć bez namiotu, jeśli poczyni się odpowiednie rezerwacje. Natomiast, jeśli skusisz się na moją trasę namiot jest konieczny. W części Skogar do Basar znajduje się krótki, prosty fragment z łańcuchami. Należy także zachować ostrożność na luźnym żwirze i śliskiej ziemi (wszystko wymaga jedynie podstawowego obycia w górach). Przynajmniej dwukrotnie (czasem trzykrotnie) konieczne jest przeprawianie się przez lodowatą rzekę o silnym nurcie, wymagające zdjęcia butów i spodni. Przy wejściu na Heklę warto zachować ostrożność, gdyż skała wulkaniczna jest bardzo ostra i łatwo o skaleczenie lub zniszczenie ekwipunku przez nieuwagę. Poza tym Hekla jest aktywnym wulkanem, więc należy posiadać włączony telefon, na który przyjdzie ostrzeżenie o ewentualnym, zbliżającym się wybuchu. Nigdzie nie ma komarów czy innego gryzącego dziadostwa. Można natknąć się jedynie na dziwne, małe lecz nie kąsające muszki. Trzeba być przygotowanym na błyskawiczne zmiany pogody.

3. Wymagania logistyczne
Jeśli pieniądze nie są problemem, wtedy jest banalnie. Jeśli chce się podróżować po kosztach, warto dosłać paczkę do Landmannalaugar. Można ją nadać np. z Reykyaviku, firmą autobusową ( https://trex.is ), bezpośrednio z przystanku. Zapakuj jedzenie w nieprzemakalne pojemniki lub folie, gdyż przesyłki leżą w kontenerze na zewnątrz, który potrafi nie chronić w zupełności przed deszczem. Warto mieć na uwadze, iż znalezienie miejsca pod namiot bywa problematyczne. Jeśli zakładasz nocleg w pobliżu Hekli, miej odpowiedni zapas wody, gdyż nie ma tam żadnych źródeł. W ostateczności top śnieg w garnku na palniku.

Wskazówki
- Termin
Od połowy czerwca do końca sierpnia teoretycznie najlepiej. - Pogoda
Za dnia średnie temperatury latem to maksymalnie dolne kilkanaście stopni, ale silne, zimne wiatry wywołują wrażenie niższej temperatury. W nocy temperatury mogą spaść nawet do 0st. C w niektórych miejscach dalej od wybrzeża. - Autostop
Działa całkiem nieźle, szczególnie na „ringu” wyspy. - Kijki trekkingowe
Bardzo przydatne przy przekraczaniu rzek i na stromych zejściach po luźnej i żwirowej lub śliskiej nawierzchni. - Zorza polarna
Teoretycznie od końca sierpnia do połowy kwietnia. Na krańcach tego zakresu oczywiście szanse zaobserwowania są dość niewielkie. Jasność samej zorzy również wtedy zwykle nie jest powalająca (nam się udało 25.08). - Darmowe, gorące źródła
Kilka kilometrów szlakiem od miasteczka Hveregerdi znajdują się fantastyczne, darmowe, gorące źródła – Reykjadalur. Zasilają one mały strumyk, który z kolei tworzy tarasy wodne, w których można się po lordowsku wygrzewać na leżąco. - Mchy i porosty
Nie depcz, nie rozkładaj namiotów, po prostu nie niszcz ich. Po dewastacji będą one odrastały przez wiele dekad, aby powrócić do poprzedniego stanu. To nie zwykła trawa, proszę szanuj je 🙂 - Co możne wwieść?
Sprawdź aktualne limity dotyczące m.in. jedzenia w szczególności mięsa. Oczywiście szansa na to, że zaproponują Ci trzepanie Twojego bagażu jest równie niewielka jak na to, o czym pomyślałeś, decyzja należy do Ciebie.

Ciekawostki z mojej wyprawy
Razem z trójką znajomych wybraliśmy się na Islandię. W związku z faktem, iż była to wyprawa kombinowana, łącząca trekking, autostop, zwiedzanie atrakcji turystycznych i improwizowanie, tym razem zmienię konwencję na opowieść chronologiczną. Jeśli nie masz ochoty na całość, oto skrót subiektywnych ocen dla najważniejszych miejsc przeze mnie odwiedzonych.
Reykjavik (4/5), Esja (3/5), Glymur (4/5), Thingvellir (4/5), Geysir, a tak naprawdę Strokkur (5/5), Keriq (3,5/5), Gullfoss (4,5/5), Seljalandsfoss (5/5), Skogafoss (5/5), Hekla (4/5), Jokulsarlon (5/5), Reykjadalur – gorące źródła obok Hveregerdi (5/5), Blue Lagoon – bez wchodzenia (4/5)

Wyprawa – dzień po dniu
D1
Na Islandię przylatujemy 5 sierpnia (powrót 28 sierpnia), lądując w Keflaviku. Mam wykutą na pamięć całą kadrę piłkarskiej reprezentacji Islandii, która okazała się niespodzianką niedawno zakończonego Euro 2016 docierając do ćwierćfinału. Skąd taki nonsens? Otóż parę dni przed wyjazdem doczytałem limity dotyczące wwożenia mięsa na wyspę i nie chciało mi się już zmieniać planu żywnościowego, wyrzucając nadmiarowe suche kiełbasy. Uznałem, więc że w razie mało prawdopodobnej wpadki, może docenią moją znajomość ich bohaterów narodowych i przymkną oko na moją niefortunną „nieznajomość przepisów”. Nikt oczywiście nawet krzywo na mnie nie spojrzał, nie mówiąc o wybebeszaniu mojego plecaka – Islandczycy to przecież miły i bezproblemowy naród.
Ok. no to przepak i zaczynamy. Łapiemy szybko stopa we 4 (domyślnie poruszaliśmy się zwykle dwoma grupami, ja z ziomkiem w jednej, znajoma para w drugiej i ustalaliśmy punkty spotkań) i jedziemy z kobietą w średnim wieku, która miło, że mówi, iż „nie ogarnia tego manuala, gdyż zawsze jeździ automatem”, bo już podejrzewaliśmy ją o brak prawka. Wysiadamy na obrzeżach Reykjaviku, krótki spacer w stronę centrum, robi się późno, więc czas szukać miejsca na nocleg. Udajemy się klasycznie do parku. Podczas rozważań nad wyborem konkretnego miejsca, podchodzi do nas jakiś gostek i usłyszawszy o naszych planach ostrzega nas, że to kompletnie paradny pomysł, gdyż w całym parku ludzie grają do bardzo późna we friesbie-golfa (cooooo?). Nie żebyśmy znali tę grę, ale mniej więcej wyobrażając sobie na czym może polegać, rozumiejąc powagę sytuacji wybieramy miejsce na uboczu ubocza, tuż przy jakieś małej szkółce leśnej. Koleżanka idąc między drzewa w znanym celu znajduje torebeczkę z ziołem – no dziwny jest ten kraj. Rzecz jasna bierzemy ze sobą, wykorzystamy później.
D2
Następnego dnia pędzimy na busa, aby nadać paczkę z jedzeniem do Landmannalaugar. Nie mamy żadnego pudełka, ale z zgodnie z przewidywaniami smutny karton o idealnych wymiarach czeka na nas na tyłach jakiegoś markietu. Teraz szybko po kartusze z gazem i dalej stopem kawałek na północ. Wysiadamy i rozpoczynamy rozgrzewkowy trekking na górę Esja. Podejście (jest szlak), o dziwo nawet z kilkoma łatwymi łańcuchami, pokonujemy w promieniach zachodzącego słońca. Okolice Reykjaviku wraz z wodami zatoki tworzą wspaniały widok. Kilka chwil wcześniej idę jeszcze w t-shircie i podwiniętych spodniach, na szczycie wszyscy mamy założone już kurtki, czapki i rękawiczki – typowa Islandia.

Plan zakładał rozbicie namiotów gdzieś w okolicy szczytu i zejście następnego dnia do doliny leżącej na północ północny-wschód oraz kontynuowanie nią wzdłuż rzeki do głównej drogi. Niestety widzimy, że jest on nierealizowalny, zatem czeka nas dość trudny trawers na rympał, nocą, po dużych kamieniach, z powolnym wytracaniem wysokości. Na dnie doliny jesteśmy ok. 2 rano. Żaden problem dla nas, często kończymy wędrówki w świetle czołówek.

D3
Kolejnego dnia spokojne zejście dolinką, z polegiwaniem na słońcu, aby zbalansować nocne wysiłki. Dobra dość leserowania, nie przybyliśmy tu przecież odpoczywać. Lecimy stopem w okolice Glymur’a (drugi najwyższy wodospad Islandii – 198 m). Krótki trekking pod wodospad i z powrotem, znów przy zachodzącym słońcu. No i powiem, że lekki zawód. O ile oczywiście wodospad ładny, widok na dolinkę i ocean też niezły, ale spodziewałem się czegoś więcej. Dopiero parę lat później niektórzy z nas orientują się, iż wybrane przez nas miejsce widokowe nie było optymalne, i że krótko mówiąc daliśmy ciała. Należało wejść możliwie jak najwyżej, a nie przy w niezłym widoku stwierdzić, że już lepszy pewnie nie będzie i zawrócić.

D4
Po noclegu w miejscu o genach śródziemnomorskich, ruszamy dalej, a przynajmniej próbujemy. Niestety doświadczamy starej prawdy autostopowicza, mówiącej iż ciężko złapać stopa, gdy nic nie jedzie. Po ok. 3h lituje się nad nami (4) doświadczony pan wielorybnik. Fascynująco opowiada o swojej pracy, chociażby szacując roczną liczbę upolowanych wielorybów na ok. 170, dodając również, ze jak nie zabijesz delikwenta pierwszym harpunem to jesteś leszcz, i wstyd. Czy to prawda i czy ogólnie działalność ta jest chwalebna, to myślę temat na odrębną dyskusję. Tak czy siak kolejnym stopem docieramy do Tingvellir, miejsca bardzo interesującego pod względem historycznym ( w 930 r. po raz pierwszy zebrał się tu islandzki parlament, będący jednym z najstarszych na świecie wśród funkcjonujących do dziś) i geologicznie (stykają się tutaj płyty tektoniczne eurazjatycka i północnoamerykańska). Cały teren z charakterystycznymi wypiętrzeniami skalnymi, jeziorkami i ładnie zaprojektowanymi ścieżkami sprawia ciekawe wrażenie. Namioty rozkładamy kawałek dalej, gdzieś na uboczu.

D5
Z rana nie jesteśmy pewni czy za ten nocleg należy się zapłata, a jeśli tak to komu i gdzie ją uiścić. Nikt się jednak do nas nie zgłasza, zatem zwijamy bety i śmigamy stopem do miejsca o większej niż średnia na wyspie aktywności geotermalnej czyli pod Geysir. Niestety od wielu lat choruje on na brak potencji, na szczęście w sukurs przychodzi mu Stokkur, pracowity gejzer strzelający co kilka minut wodą na wysokość ok. 20-25 m. Widok jest spektakularny, lecz warto również jak to kiedyś słyszałem, docenić nie tylko sam moment wystrzału, ale i poprzedzające go chwile, szczególnie gdy powierzchnia wody uwypukla się tworząc wspaniałą, błękitną quasi-kopułę – 5/5 bez dwóch zdań.
Kolejnym odwiedzanym miejscem jest majestatyczny wodospad Gullfoss. Szkoda jedynie, że czujesz się tu jak w kolejce po karty graficzne, lecz co zrobić my jesteśmy przecież takimi samymi turystami jak reszta. Na koniec Golden-Circle trafiamy do Keriq, czyli jeziora powstałego w wulkanicznym kraterze. Fajna ciekawostka. Wrażenia zależą mocno od pory roku wpływającej na kolor pokrywającej zbocza roślinności oraz od oświetlenia słonecznego. My trafiliśmy na „takie sobie”. Nocleg klasycznie na dziko, niedaleko Selfoss, na polu opodal lasku.




D6
Ten dzień idzie nam jakoś opornie, a na dodatek ciągle mniej lub bardziej pada. Odwiedzamy za to jeden z najznamienitszych wodospadów na wyspie – Seljalandsfoss. Unikalną jego cechą jest możliwość obejścia go dookoła. Dzięki temu można w pełni docenić jego okazałość. Następnie wyrównujemy niechlubny rekord czekania 3h na kolejnego stopa. Nie upadamy jednak na duchu i urządzamy sobie z T. epicki challenge rzucania kamieniami w mocno oddaloną puszkę. Nie wiadomo skąd i kiedy pojawia się przy nas piękna mieszkanka Barcelony, która najwyraźniej przyciągnięta naszą pomysłowością, wytrwałością i zręcznością, myśli tylko o tym, aby choć przez chwilę lub dwie dzielić z nami ten sam kawałek planety, nawet jeśli oznaczać to może utratę życia przez utopienie się w tym piekielnym deszczu. Naszą sprawność fizyczną jak i interpersonalną docenia szybko również kierowca prowadzący busa po pracy, który nie dość, że podwozi nas dokładnie tam gdzie zmierzaliśmy, to jeszcze w uznaniu naszych dokonań polewa nam kolejkę lokalnej wódeczki, samemu zachowując wstrzemięźliwość, zdając sobie sprawę ze swojego miejsca – wie przecież, że to nie on trafił kamieniem do puszki, więc impertynencją byłoby stawać w jednym szeregu ze zwycięzcami, udając przynależność do nich.
Po dotarciu do Skogar nasza urocza towarzyszka ulatnia się równie szybko jak się pojawiła. Okazuje się, iż użyła tylko naszego blasku zwycięzców do własnych celów. Moglibyśmy się czuć dotknięci, wykorzystani, rozżaleni i może tak się właśnie czuliśmy, lecz nie zdążyłbyś powiedzieć „konstantynopolitańczykowianeczka”, a my już delektowaliśmy się pysznymi burgerami i piwkiem w pobliskim barze ( za co prawda miliony monet), tracąc powoli przekonanie co do istnienia tej tajemniczej postaci. Nocleg na kempingu (pierwszy raz).


D7-D16 (11.08-20.08) – Trekking!!!
Z rana wita nas kolejny topowy wodospad Skogafoss. Sprawia monumentalne wrażenie, a przy szczęściu i dobrej pozycji Słońca, w wytwarzanej przez niego mgiełce wodnej można ujrzeć zjawiskową tęczę. Tegoż dnia ruszamy na główny cel naszej podróży – islandzki trekking. Fragment Skogar – Landamannalaugar (S – L) zachwycił mnie bez reszty, a odcinek Landamannalaugar – Hekla niewiele mu ustępował. W mojej skromnej ocenia nasza trasa powinna stać się standardem dla lubiących chodzić, gdyż nie oszukujmy się, niecałe 90 km z S do L to za krótko, aby nacieszyć się pięknem Islandii. Bez sensu również wracać tą samą trasą lub płatnym transportem. Nie będę opisywał tej trasy dzień po dniu, gdyż takich opisów w internecie są setki, zwrócę uwagę jedynie na kilka kwestii związanych z trasą lub natury ogólnej.


Trekking – kilka złotych myśli
- Co najmniej 2 poboczne króciutkie szlaki warte są zobaczenia, Pierwszy z nich powinien być właściwie obowiązkiem, ponoć nazywa się „Canyon” i jest absolutnie niesamowity. Na drugi o nazwie „Ice hole” nie dane nam było wejść z powodu zbyt dużej koncentracji wydostających się w okolicy trujących związków. Oba zaczynają się niedaleko chatki „Botnar” – pytaj pracowników o szczegóły w razie czego.
- W Landmannalaugar znajdują się darmowe, gorące źródła, wybierz się koniecznie! Poza tym tam raczej trzeba się zdecydować na kemping (drugi raz płacimy za nocleg), lub odejść daleko.
- Bardzo trudno jest jakoś rozsądnie przedłużyć trekking z Landmannalaugar w kierunku wschodnim a potem południowym tak, aby nie iść głównie po szutrze, mijając monotonny krajobraz. Wiele szlaków prowadzi do nikąd, poza tym na niektórych z nich nie ma pewności, co do jakości przepraw (wnioski po rozmowach z zarządzającymi chatkami). W każdym razie my nie znaleźliśmy pomysłu na godną alternatywę dla kierunku zachodniego. Jeśli jakiś kojarzysz, daj znać w komentarzach.
- Leżenie na wulkanicznym, ciepłym zboczu (Hekla) z ledwo widocznymi cząstkami pary wodnej od czasu do czasu wydostającymi się gdzieniegdzie z pomiędzy kamieni to super przeżycie.
- W regionach charakteryzujących się dużą zmiennością pogodową, szczególnie związaną z ilością opadów, wybieraj miejsca pod namiot starannie, w przeciwnym wypadku obudzisz się w jeziorze. Tam gdzie rosną mchy i porosty, często po silnym deszczu pojawi się mały basen. Obniżona część terenu zwykle jest bardziej płaska i wygodna, ale to wyższy teren zapewni Ci wodne bezpieczeństwo.
- Gdy przemoczysz rzeczy z tworzyw sztucznych jak np. mata samopompująca, śpiwór etc. wysusz je koniecznie najszybciej jak to możliwe. Ja po dwóch dniach pozostawienia maty wilgotnej, posiadałem już na niej solidną kolonię pleśni.

Trekking kończymy niedaleko Hekli, wracając się kawałek na północ do drogi F 225 i przesiadając się z naszych nóg powtórnie na fotele samochodu zatrzymanego machaniem ręki (Alternatywą zdaję się być kontynuowanie trekkingu i udanie się z Hekli kawałek na północny wschód drogą, po czym podążając za tą drogą kierowanie się na południowy wschód i improwizowanie dalej – przynajmniej według mapy istnieją wystarczające połączenia piesze).
Nocleg znów „u siebie” pod Selfoss.

D17
Kolejnego dnia trafiamy świetnego stopa z Amerykaninem, który lecąc na wycieczkę na Grenlandię, miał 2 dni przerwy na zwiedzanie Islandii ( gdy wybierasz lot przez Atlantyk w liniach Iceland Air, masz możliwość zatrzymania się na Islandii bez dodatkowych opłat lotniczych). Gość był mega! Już zdążył pechowo obić wypożyczony samochód i zastanawiał się czy wiele go to wyniesie. Ogrzewał groszek w puszcze, pod maską samochodu tuż przy silniku w trackie jazdy. Zatrzymywał się też bardzo często, aby zachwycać się wspaniałymi widokami, dzięki czemu i my mieliśmy dość czasu, nie będąc zmuszeni do cykania fotek jedynie przez szybę. Podrzucił nas aż do samego Jokulsarlon czyli najbardziej na wschód wysuniętego z naszych celów.
Bez wątpliwości laguna lodowcowa czyli właśnie Jokulsarlon to jedno z najbardziej magicznych miejsc na Islandii. Unoszące się na wodzie, lub chwilowo zablokowane o dno góry lodowe o często niesamowitym, niebieskim kolorze, kształtami przypominającymi cokolwiek co podpowie Ci wyobraźnia, po prostu zachwycają. W tle szczyty oraz lodowiec, którego cielenie się można przy bardzo dużym szczęściu zaobserwować. Gdy zachwycimy się do reszty statyczną scenerią, możemy przenieść się w okolice kanału i mostu, aby oglądać uwalnianie się jednej lub kilku gór lodowych i ich spływ przez kanał do morza. Kolejnym obowiązkowym punktem programu w tej lokalizacji, jest udanie się na wybrzeże i podziwianie z bliska fragmentów lodu, o które rozbijają się fale Morza Północnego, oraz tych wyrzuconych na klasycznie czarną islandzką plażę. Sposób zabaw z odłamkami lodu pozostawiam Twojej kreatywności. Można także wybrać się na rejs łódką po lagunie lub spacer po lodowcu, na co się nie zdecydowaliśmy.


D18
Następnego dnia ruszamy stopem dopiero ok. 16, gdyż późno składamy namiot (rozbity na dziko jak zwykle), a potem godzinę stoimy pod mostem, nie mając ochoty na łapanie stopa w solidnym deszczu. W kolejnym miejscu na zachód łapiemy stopa z dwoma dziewczynami, z USA i Niemiec. Podczas rozmowy o islandzkiej pogodzie Amerykanka zaskakuje nas taką oto perełką: „..dla Was tutaj pewnie nie jest tak źle, bo w Polsce musi być teraz chłodniej. – Dlaczego tak sądzisz? – No przecież leży bardziej na północ. – Od Islandii? – No tak…” …kurtyna. Amerykanie i ich ignorancja. Chociaż w sumie ogarniała, że Polska to kraj, więc nie jest tak źle, my też nie znamy położenia wszystkich ich stanów.

Kolejnym miłym stopem docieramy do Vik, które wita nas iście infernalną burzą. Nasi dobroczyńcy nie próbują nawet otwierać szyb, nie mówiąc o wysiadaniu. Dziękujemy, więc sami otwieramy bagażnik, wyciągamy plecaki i gnamy do pobliskiej sklepo-restauracji. Po sprawdzeniu pogody, nasze ręce, jak w klasycznym filmie Mariusza Maxa Kolonko, opadają. Poprawa nadejść ma dopiero rankiem. Warto tu zaznaczyć, iż przejawiamy z kumplem dość lordowską awersję do wykonywania jakichkolwiek działań w deszczu, a szczególnie tak szalonym. Rozważając powoli nasze opcje dochodzimy do wniosku, iż znaleźliśmy się w nie lada potrzasku. Łapanie stopa – odpada; szukanie miejsca do spania – odpada; płacenie za kemping – ewentualnie, ale w związku z koniecznym spacerem i rozstawianiem topornego namiotu w deszczu – odpada; spędzenie nocy przy stoliku – odpada (zamykają za 2h o 23), stanie przy ścianie pod daszkiem od zawietrznej przez całą noc – bardzo odpada.
Ostatecznie piszemy na kartce dużymi literami „to Selfoss”, stawiamy w dobrze widocznym miejscu na naszym stoliku i liczymy na cud. I o dziwo po kilkunastu minutach przydarza się nam, w postaci pewnego Anglika, który po krótkiej rozmowie proponuje nam podwózkę w dobrym kierunku, ale po zjedzeniu z żoną obiadu. Zamawiamy, więc po małym piwku i czekamy już w lepszych nastrojach. Po jakiejś godzince startujemy, rozmowa bardzo przyjemna, aż w końcu otrzymujemy nieuniknione pytanie: „Dlaczego właściwie tak nam zależy, żeby po nocy jechać akurat do Selfoss?”. Oczywiście jesteśmy na to przygotowani i aby nie wyjść na kompletnych klaunów uciekających przed deszczem oraz żeby nasi wybawiciele naprawdę się nimi czuli, przedstawiamy lekko odbiegającą od prawdy historię o naszych znajomych czekających już na kempingu w Selfoss, z którymi mamy rozpocząć wcześnie rano wymagający trekking, mając również mało czasu do odlotu do Polski, zatem nie stać nas na opóźnienia.
Jak to często bywa z kłamstwami, ratują nas one z jednej opresji wpędzając w inną. Liczyliśmy, że powiozą nas gdziekolwiek gdzie nie będzie padać, ewentualnie do Selfoss, a my udamy się na naszą znaną, darmową kampę. Okazuje się jednak, że Anglicy gotowi są nadrobić dla nas trochę kilometrów, aby tylko dowieźć nas bezpośrednio na kemping (na który w sumie nie chcieliśmy iść). Upierają się nawet, że poczekają, aż znajdziemy naszych znajomych, żeby byli pewni, że wszystko ok. Ostatecznie udaje nam się ich przekonać, że znajomi już pewnie śpią ( nie ma ich tu przecież), i że i tak zrobili dla nas za dużo. Dziękujemy jeszcze raz i odjeżdżają. Stwierdzamy, że nie ma co dalej przeginać pały i możemy zostać na kempingu (trzeci i ostatni raz płacimy za to, że możemy przespać się we własnym namiocie).
Wydawać by się mogło, że wszystko skończyło się nieźle, jednak przy rozstawianiu namiotu kumpel orientuje się, że nie ma portfela. Szukamy wszędzie, na polu, w namiocie, w plecaku, ciuchach, toaletach.. lipton. Myślimy o tej knajpie, gdzie zamawialiśmy piwko, ale kumpel jest przekonany, że trzymał go w ręce przez chwilę podczas jazdy samochodem. A więc został u Anglików. I gdyby były w nim tylko karty i gotówka, to może moglibyśmy odpuścić, ale największą stratą okazuje się paszport, bez którego ziomka może czekać niezła przeprawa przy powrocie do Polski. Także jesteśmy zdeterminowani, aby go odzyskać i robimy burzę mózgów. Przypominamy sobie niemal każde ich zdanie, z każdego słowa staramy się wycisnąć tyle informacji ile tylko możemy.
Ostatecznie ustalamy 3 kluczowe fakty:
1. Anglicy mieszkają jakieś kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów na północ od dużego rozjazdu dróg, przez który przejeżdżaliśmy u gospodarza, który hoduje mnóstwo norek.
2. Jutro odlatują do Anglii. Sprawdzamy, iż jest tylko jeden lot do Anglii z Keflaviku wczesnym popołudniem. Jedyna rozsądna droga, którą mogą się tam dostać biegnie przez Selfoss, niedaleko od kempingu.
3. Znamy markę i kolor ich wypożyczonego samochodu.
D19
Podniesieni na duchu naszymi ustaleniami idziemy spać i wcześnie rano zaczynamy akcję detektywistyczno-pościgową. Opowiadamy historię w recepcji, pytamy właścicielki czy zna kogoś, kto hoduje norki. Ona potwierdza, dzwoni i dowiaduje się, że hodowca nie wynajmuje pokoi, ale sąsiad owszem, lecz klienci chyba już odjechali. Ustalam, więc nazwisko gospodarza, znajduję info o nim w internecie i przez formularz kontaktowy opisuję sytuację. W tym czasie kumpel idzie zająć miejsce przy głównej drodze (jednopasmowej), wypatrywać samochodu. Ja ogarniam nieco siebie oraz nasze obozowisko, po czym dołączam do ziomka.
Po ok. 1h, wydaje się nam, iż widzimy znajomy samochód. Zanim zdążymy zamachać, samochód daje kierunek i zatrzymuje się przy nas. Anglicy cali w śmiechu pytają, co tu robimy? No jak to co, czekamy na nich. Okazuje się, że gospodarz im przekazał, dopiero wtedy znaleźli portfel i jechali na kemping oddać go nam. Świetni ludzie, dziękujemy i zachwyceni wynikiem i iście Scherlockowską akcją wracamy na kemping. Po drodze znów stara się nas dopaść tak charakterystyczny dla całej tej historii ulewny deszcz. Chronimy się pod pierwszym, lepszym dachem, po chwili identyfikując go jako należący do sklepu alkoholowego. Taki zbieg okoliczności musimy potraktować poważnie. Kompan kupuje 10 piwerek, deszcz przestaje padać, idziemy więc radośni świętować na pole namiotowe.
Wpadamy jeszcze do recepcji podzielić się szczęśliwym zakończeniem historii otrzymując od właścicielki odpowiedź, której nie zapomnimy do końca życia: „Ahh okey”. Mało szczęki nie uderzają nam o podłogę. W głowach mamy już gotowe podania do Scotlandyardu i CIA, tymczasem pozytywne zakończenie naszej epickiej historii zostaje skwitowane w sposób adekwatny dla odpowiedzi na babcine oświadczenie, że dziś na obiad pomidorowa. No cóż. Po jednym czy dwóch browarkach udajemy się do sklepu po małe zakupy, na które składają się między innymi jajka. Planujemy przyrządzić je zgodnie z sugestiami lokalsów w gorących źródłach, w centrum Hveregerdi. Spotyka nas niestety rozczarowanie. Temperatura źródeł spadła chwilowo do 70st C i nie nadaje się do gotowania jajek.
Nic to. Łączymy się z naszymi znajomymi (oni istnieją!) i śmigamy do Reykjadalur – darmowych, gorących źródeł. W trakcie drogi spostrzegamy interesująco bulgoczące ciepłe źródełko, w którym decydujemy się przeprowadzić wcześniej odwołaną akcję kulinarną. Efekt jest zasadniczo jakościowy choć z lekkim posmakiem siarki. Nie jesteśmy przekonani czy to najmądrzejsze, ale już głupio się wycofać, w końcu co się może zdarzyć?

Na szczęście nie zdarza się nic. Docieramy na miejsce szybko, teoretycznie nie można tam rozstawiać namiotu, ale znajdujemy miejsce poza zasięgiem wzroku, aby nie psuć innym krajobrazu. Trochę się kręcimy, a gdy większość ludzi zbiera się z powrotem w stronę miasta, zajmujemy jeden z „basenów” w strumyku, wygrzewamy się i świrujemy przez 3h do 24. Ledwo później docieramy do namiotów, gdyż leżenie w gorącu mocno drenuje siły. Kumpel stwierdza, że jest na tyle ciepło, że warto pospać pod gwiazdami, ja jestem sceptyczny i ładuje się do namiotu. Jego decyzja natomiast okazuje się jedną z lepszych, z całego wyjazdu i dzięki niej po chwili obaj wpatrujemy się jak zahipnotyzowani w magiczną zorzę. Nie tak intensywną oczywiście jak te z zimowych zdjęć, ale wystarczająco jasną przez jakieś kilkanaście minut. Jesteśmy urzeczeni tymi snopami światła podobnymi do zasłon, mgły a może spódnicy. Drugi namiot nie daje się tymczasem dobudzić – ich strata.

D20
Kolejnego dnia urządzamy ranny chilloucik z opalaniem i piwkowaniem. Później wybieramy się na wycieczkę po lokalnych wzgórzach, natrafiając na tajemnicze kopuły przypominające jakąś kosmiczną technologię. Po czasie dowiadujemy się , iż były to części systemu do sekwestracji CO2, polegającej na wyłapywaniu dwutlenku węgla z powietrza, wtłaczaniu go w porowate skały i tworzenie w nich minerałów zawierających CO2. Wieczór znów mistyczny w gorących źródłach, pod gwiazdami z piwkiem, ziołem i rozmowami. Cudnie.

D21-D23
Następnego dnia niespiesznie przemieszczamy się do Reykjaviku. Tutaj przyznam, iż lepszym rozwiązaniem na następne dni mogło być wypożyczenie samochodu i zwiedzenie północy wyspy, ale nie udało nam się uzgodnić wspólnego stanowiska, więc ostatecznie 3 noce spędzamy w Reykjawickich parkach. Zwiedzamy miasto, muzeum wielorybów, pływamy w oceanie i w darmowych gorących źródłach, oglądamy mecz mojego ukochanego Manchesteru United, no i oczywiście jak w każdym momencie, gdy miałem chwilę wolnego czasu oraz wi-fi, nadrabiam zaległości w zarządzaniu moją drużyną „uber_boty” (nie kojarzyć ze znaną firmą) w FPL.

D24
Ostatniego dnia każdy zajął się własnymi rozrywkami. Ja wybrałem się stopem zobaczyć Blue Lagoon, o wodach koloru nie tyle błękitnego co raczej mlecznego, po czym spacerkiem wzdłuż sympatycznego wybrzeża dotarłem do Keflaviku, gdzie spotkaliśmy się wszyscy na lotnisku.

Jak mogłeś się zorientować wcześniej po ocenach, Islandia urzekła mnie bez reszty, dlatego planuje już kolejne wyprawy na tę niesamowitą wyspę, tym razem bardziej na północ. Kolejny trekking odbędzie się zapewne w rejonie Parku Narodowego Vatnajokull. Jeśli znacie tam jakieś fajne dłuższe trasy tak ze 150km+ dajcie znać w komentarzaach.
Aloha!
Longer
Galeria pozostałych zdjęć




















Cześć! Nie będę ukrywać, nie przeczytałam całości, bo jest długa, ale przeczytałam połowę i bardzo mi się podoba!
Hej! Cieszę się, że coś się spodobało/przydało. O to mi właśnie chodziło, aby łatwo było znaleźć to co interesujące, a resztą się nie przejmować, jak nie ma czasu 🙂