HRP czyli Haute Randonnée Pyrénéenne to nieoficjalny, długodystansowy szlak pieszy biegnący wzdłuż grani Pirenejów oraz granicy Francji i Hiszpanii, od Oceanu Atlantyckiego do Morza Śródziemnego.
Dystans: 800 km
Przewyższenie: 50 000 m

Ocena szlaku (w pigułce):
- Atrakcyjność estetyczna: 4.5/5
- Wymagania techniczne i nawigacyjne: 5/5
- Wymagania logistyczne: 4/5
Rekomendacja
Idealny dla doświadczonych hikerów chcących sprawdzić się w ciężkim terenie. Na najtrudniejszych etapach przydaje się obycie wspinaczkowe oraz brak lęku przed ekspozycją. Nagrodę stanowią niesamowite widoki, choć nieco zbyt skaliste (za to urywam subiektywnie 0.5)

Ocena szlaku (wersja rozszerzona):
1. Atrakcyjność estetyczna.
Najmocniejszą stroną szlaku są wspaniałe, różnorodne skaliste formacje na odsłoniętych grzbietach górskich, w które co jakiś czas wtapiają się jeziora oraz zielone doliny. Ponadto trasa pełna jest oszałamiających, rozległych widoków z wysokich szczytów, z wąskich przełęczy i z trawersowanych, stromych ścian.
2. Wymagania techniczne i nawigacyjne
Trasa zawiera fragmenty wspinaczkowe (kilkuchwytowe) i niebezpieczne dla życia. Jest to jeden z najtrudniejszych szlaków długodystansowych w Europie, a porównując ze spostrzeżeniami moich znajomych, którzy przeszli korsykański GR20 zaryzykowałbym przyznanie HRP etykiety najtrudniejszego. Przede wszystkim nie jest to szlak oficjalny. Biegnie czasem po trasie innych szlaków lub lokalną ścieżką, a często po trudnym terenie oznaczonym kopczykami lub bez oznaczeń w ogóle. Jego ideą jest podążanie jak najbliżej grani Pirenejów, jak to tylko możliwe. Wskazówek nawigacyjnych może nam dostarczyć przewodnik lub ślad w gpx wgrany na GPS albo do aplikacji nawigacyjnej. Na trasie czeka nas kilka fragmentów o dużej ekspozycji jak odsłonięte granie, trawersy, strome zejścia, krótkie fragmenty wspinaczkowe (pamiętaj, że wykonywane z dużym plecakiem są trudniejsze). Poza tym również miejsca, w których trzeba pomóc sobie rękoma (ale jeszcze nie wspinaczkowe), bardzo strome, śliskie trawiaste zbocza, zbocza z luźnego piargu oraz wielogodzinne odcinki po dużych kamieniach. I o ile naprawdę bardzo trudnych miejsc jest w zasadzie kilka, to najbardziej męczące, przynajmniej dla mnie, były długie okresy ciągłego przemierzania ciężkiego terenu, gdzie trzeba było utrzymywać najwyższy poziom koncentracji, aby nie popełnić błędu, nie groźnego może dla życia, ale na pewno niezbyt pozytywnego w skutkach, mogącego wymusić koniec wyprawy. Należy brać również pod uwagę pogodę, szczególnie silny watr i burze, które to pewne miejsca mogą uczynić zbyt ryzykownymi do przekroczenia. Dodatkowymi trudnościami są oczywiście spory dystans i przewyższenia.

3. Wymagania logistyczne
Należy być przygotowanym na dźwiganie zapasów jedzenia na kilka dni, maksymalnie na 6-7 (raz). Niektóre sklepiki są słabo zaopatrzone. Zawsze da się coś wybrać, ale możesz nie znaleźć swojego ulubionego przysmaku wyprawowego. Dodatkowo irytująca przerwa na sjestę w różnych miejscach zaczyna się o różnych godzinach, zwykle ok. 12.30-14.00 a kończy ok. 14.00-16.00. Trwa ok. 1,5-2h. Niekiedy zapłacić można tylko gotówką. Dodatkowo w mojej ocenie na tak długiej trasie namiot czy tarp jest koniecznością. Kluczowe jest również przygotowanie się na temperatury spadające nocą w wyższych partiach nawet do okolic 0oC. Trasa wymaga także rozsądnego planowania noclegów bazującego na informacjach zawartych w przewodniku lub wynikających z analizy terenu przedstawionego na mapie. Trzeba zdawać sobie sprawę z istnienia długich fragmentów, gdzie nie ma możliwości rozsądnego rozstawienia namiotu, nawet tak uniwersalnego jak któryś ze stajni MSR’a.
Główne posiłki wydawane są w schroniskach o jednej godzinie, śniadanie zwykle o 7.00 lub 7.30, natomiast obiadokolacja symetrycznie o 19.00 lub 19.30. Jeśli wcześniej się nie zapowiesz, najczęściej nie będziesz mógł zjeść, gdyż po prostu nie będzie dość jedzenia (przygotowywany jest jeden zestaw). Kupno kartusza z gazem, może być problematyczne na trasie, szczególnie we wschodniej części – sprawdź najnowsze informacje! W razie problemów pytaj na kempingach lub w gite’ach (Gite d’etape – rodzaj miejsc oferujących nocleg i wyżywienie), czasem ludzie zostawiają niewykorzystane – tak właśnie zdobyliśmy jedną za darmo.
Na szczęście praktycznie brak na trasie jakichkolwiek uciążliwych owadów.

Wskazówki
- Termin
Optymalne miesiące pod względem pogody i ilości opadów to lipiec i sierpień. W zależności od Twego obycia ze śniegiem i niższymi temperaturami można również wędrować w czerwcu i wrześniu. - Mapy i przewodniki
Polecam przewodnik „The Pyrenean Haute Route. The HRP high-level trail” wydawnictwa Cicerone, autorstwa Toma Martensa. Mapy umieszczone w przewodniku oraz aplikacja nawigacyjna na telefonie z wgranym śladem gpx (Dostępny na internetowej stronie wydawnictwa, w zakładce tegoż przewodnika) będą wystarczającym zestawem. - Kijki trekkingowe
Absolutnie koniecznie, kropka. - Ochrona przeciwsłoneczna
Czapka/buff/chusta na głowę nieodzowna. Krem przeciwsłoneczny minimalnie 30, nakładany 3 razy dziennie. Okulary przeciwsłoneczne bardzo przydatne. - Woda
Przy roztropnym wybieraniu miejsc poboru, żadne filtry nie są potrzebne. Na niektórych etapach trzeba być przygotowanym na nabranie 2-3litrów, aby komfortowo pokonać dłuższy lub trudniejszy odcinek. Sporadycznie konieczne może być odejście na parę minut od szlaku do wodopoju.

Ciekawostki z mojej podróży
Szlak ten przeszedłem z przyjacielem w kierunku wschodnim od Hendaye nad Oceanem Atlantyckim do Banyuls-sur-Mer nad Morzem Śródziemnym. Pokonaliśmy ok. 800km i ok. 50km przewyższeń. Zajęło nam to 48dni (uwzględniając dni odpoczynku i wycieczkę ziomka na Pico de Aneto) od 9 lipca do 25 sierpnia. Warto dodać, gdyż za chwile będzie to istotne, iż podczas tej wyprawy byłem już doświadczonym hikerem, ale nie wspinaczem (na ściance pojawiłem się parę razy, ale jakoś mnie to nie porwało, potem zdarzyły się kontuzje i już nie wróciłem), co więcej posiadającym słabą tolerancję na dużą ekspozycję. Natomiast kumpel był doświadczonym hikerem jak i wspinaczem.
Ale do rzeczy. Na szlaku są 4 etapy o trudności określonej jako E (exceptional). Na pierwszym z nich (D13-Dzień 13 wg przewodnika) napotkaliśmy w Port du Lavedan na wspinaczkę w pionowym kominie z jakimiś trzema trudnymi dla mnie chwytami, w tym jednym na tzw. tarcie, które doradzał mi kompan. Odpadnięcie tam mogłoby mieć tylko jeden skutek – terminalny. Kawałek dalej czekały nas jeszcze 2 wspinaczki tyłem w dół, już w bezpieczniejszym otoczeniu. Co najzabawniejsze o tych trudnościach przewodnik nie wspominał słowem, za to zwracał uwagę na wcześniejszy fragment z łańcuchami (jak miejsce gdzie znajdują się łańcuchy, może być w ogóle wciąż trudne, o ile się gdzieś nie urwały?). W tym momencie straciłem zaufanie do opisów trudności w przewodniku (jak rozumiem autor jest takim kozakiem, że akurat zapomniał opisać jeden z trudniejszych fragmentów, bo go nie zauważył) i nie wiedząc czego dokładnie się spodziewać, uznałem że ominę 3 kolejne etapy E (efektywnie 3xE i jeden zwykły) i jeszcze jeden.
Rozdzieliliśmy się wtedy na kilka dni, a ja wybrałem trasy wariantowe, przygotowane chociażby na złą pogodę. Tymczasem kumpel przeszedł wszystkie najtrudniejsze etapy i jeszcze dorzucił z ciekawości wejście na Pico de Aneto – szacunek. Później jednak potwierdził, że moje ominięcie tych etapów E było dobrym wyborem, gdyż zacnie się tam zabawił, szczególnie na Col Inferieur de Literole. Napotkał tego dnia 2 wybitnie trudne fragmenty kilkumetrowej (5-6m) wspinaczki w dół, z kruchymi chwytami, gdzie ciężki, duży plecak szczególnie utrudniał działanie. Ostatni etap ominąłem ponoć niepotrzebnie.
Pogoda trafiła nam się wyborna. W zasadzie doświadczyliśmy trzech, niepełnych dni deszczowych.

Ukończenie tego szlaku daje niesamowitą satysfakcję wynikającą ze świadomości sprostania tak wielu różnorodnym trudnościom od technicznych przez fizyczne i psychiczne, a na logistycznych kończąc. Drugim uczuciem jest oczywiście wielka ulga, w moim przypadku związana z opuszczeniem na dobre tych kamienistych ścieżek. Co ciekawe ostatniego dnia zgodnie stwierdziliśmy, że jeśli mielibyśmy więcej czasu i pomysł na jakiś kolejny, długi szlak w okolicy to chętnie byśmy nasz trekking kontynuowali, gdyż kondycyjnie po takim treningu czuliśmy się wyśmienicie. Zrozumiałem również, iż osiągnąłem swój limit technicznych trudności. Dalsze podwyższanie poziomu musiałoby wiązać się z pozbyciem się dolegliwości pojawiających się przy dużej ekspozycji oraz treningiem wspinaczkowym. Z pierwszym problemem mierzyłem się później kilkukrotnie, bez efektu, natomiast na spełnienie drugiego wymagania nawet nie mam ochoty. Nowe cele zatem, to trekkingi prostsze, może krótsze, na pewno poprzez równie zachwycające tereny oraz więcej wolnego podróżowania.
Krótkie historyjki
Matka z dzieckiem vs burza
Pewnego razu, gdy właśnie mieliśmy zacząć ostatnią, stromszą część podejścia kończącego się na grani, ujrzeliśmy coraz gorzej wyglądające, burzowe chmury pędzące w miarę równolegle do grani, którą to należało później spory kawałek podążać. Zdecydowaliśmy się na przerwę, aby rozeznać się lepiej w sytuacji i ewentualnie przepuścić chmury, kulturalnie przed nami. Po jakimś czasie zabraliśmy się, po części z nudów za lekkie odkamieniowanie wątpliwego kawałka trawy, gdzie moglibyśmy rozstawić awaryjnie namiot, gdyby sytuacja burzowa potoczyła się nie po naszej myśli. W trakcie pracy burza zdążyła się już rozhulać za i nad granią, tymczasem na samej grani ujrzeliśmy matkę z synem ( ok. 12 lat; mijaliśmy się już wcześniej), którzy śmiało napinali ową granią, na tle piorunów. Parafrazując klasyka „Pawła Jumpera” zastanawialiśmy się „Co wy żeście odjebali?”. Parę dni później na szczęście spotkaliśmy ich całych i zdrowych. Okazało się, że… spieszyli się na kolację, wydawaną o określonej godzinie, zwyczajem Francuskim. No pysznie, gratuluję decyzji!
Ekipa doktorów Dolittlów: konie, pies z chorymi kichami, krowy obok, no i my
Od paru godzin podróżowaliśmy już z nowym kompanem – pieskiem przybłędą, któremu ewidentnie nie posłużyły ostatnie posiłki, gdyż przystawał tak często na uboczu, że baliśmy się już, iż ostatecznie wysra i własne kichy. Udało mu się jednak przetrwać. Tymczasem po zakończeniu niezbyt korzystnego skróciku przez, jak się okazało same kolczaste krzole, do naszej drużyny dołączyły się przypadkowo konie, podążające przez las tym samym kursem co my. Gdy wychynęliśmy na otwartą przestrzeń, na polu obok pasły się krowy, a kilka z nich w pewnym momencie również włączyło tryb przemieszczania się po kursie równoległym. Stworzyło to niecodzienne wrażenie jakobyśmy stanowili jedną wielogatunkową drużynę. Oczywiście będąc urodzonymi fotografami, nie przyszło nam wtedy, nie pierwszy i nie ostatni raz, do głowy, aby cyknąć fotkę. SPOJLER ALERT – jeśli ktoś nie czytał/oglądał Władcy Pierścieni, a chce, to niech ominie następny akapit.
W niedalekiej przyszłości nasza ekipa bowiem, niczym drużyna pierścienia rozpadła się, natomiast my identycznie jak dwa harde hobbity, donieśliśmy pierścień do celu naszej wędrówki, podczas gdy konie, krowy i pies, jak podejrzewamy, robiło wszystko co w ich mocy, aby nam tę misje ułatwić – może nie było to dużo, ale nieraz czuliśmy, iż jakaś dobra wola pomagała nam przeć twardo przed siebie, nie zważając na przeciwności losu.
Chwila moment, jaki pierścień? Co on plecie?
Otóż znaleźliśmy dziwny kawałek złomu przypominający pierścień, który to nosiliśmy do końca wyprawy, oddając kompanowi za każdym razem, gdy jako posiadający pierścień i prowadzący pomyliło się drogę, choćby o parę kroków. Oj zdarzyło się to parę razy… A po psa-biedaczka, jakbyście się zastanawiali, przyjechał samochodem z daleka jego właściciel, po wykręceniu przez nas numeru znajdującego się na psiej obroży.
Murzyńska rodzinka błagająca o wodę
Schodzimy sobie od schroniska w stronę dolinki i właśnie rozważamy stan naszych zasobów wodnych, które nie wiadomo właściwie z jakiego powodu, osiągnęły poziom niemal maksymalny. Niemniej jednak, gdy jest się z natury niepochopnym jak Drzewce, czasem nie idzie podjąć decyzji, takiej jak pozbycie się nadmiarowych zasobów, błyskawicznie. No bo idzie się dobrze, a nie wiadomo przecież ile wylać, żeby później nie wpaść w drugą skrajność, czyli trzeba by pewnie raz jeszcze mapę sprawdzić… zatem idziemy tak sobie dalej, aż tu nagle zza węgła skalnego wysuwa się murzynka, zgarbiona, sapiąca, tonąca we własnym niestety (dla niej) niepijalnym pocie, a za nią sunie reszta rodzinki, w podobnym stanie. Okazuje się, że… no kto by się spodziewał, ale warto zabrać w góry dość wody. Pechowo nie udało im się akurat tego przewidzieć, stąd proszą nas o chociaż łyk. Oczywiście dajemy im, napełniamy ich malutkie buteleczki, oni dziękują, ledwo zgadzając się przyjąć aż tyle, zdziwieni naszą dobrocią. Nie domyślają się jednak, iż my zupełnie jak biali, ale dobrzy panowie, przecież i tak mieliśmy tę wodę wypierdolić, no to już od biedy można było dać czarnym ;D
2 typków co przyjechało się wspinać…
W schronisku naprzeciwko Vignemale’a (najwyższego szczytu francuskich Pirenejów; Pico de Aneto – najwyższy szczyt całych Pirenejów) podchodzimy sobie do dwóch gości z widoczną, dużą ilością ekwipunku wspinaczkowego, aby pogadać. Jest akurat niedzielne popołudnie, ewidentnie zbierają się do powrotu, więc pytamy jak się udały wspinaczki. Oni na to, że dzisiaj to nie za bardzo, bo czuli się zmęczeni, późno wstali, no i nie było sensu atakować już Petit Vignemale’a zgodnie z planem, więc zostali w schronisku. Kontynuujemy więc pytanie o „wczoraj”, lecz odpowiedź wywołuje nasze lekkie uśmieszki. Okazuje się, że wczoraj jakoś też ich głowa bolała, no i nie mieli formy do ataku. Hahaha, mocni weekendowi imprezowicze, ciekawe co się działo dokładnie w tym schronisku 🙂
Liżący się pies
Po kilku noclegach w namiocie, zachodzimy wesoło na noc dla odmiany do darmowej chatki, oczekując jakościowego noclegu. Rzeczywistość rzuca przeciwko nam gimbazę, robiącą długo bardachę, a później broń ostateczną – psa liżącego się bez końca po jajach. Oczywiście jedyną osobą, która nie może spać jestem ja, więc robię jakiś łomot, aby właściciel psa się obudził. Udaje się, właściciel się budzi, uspokaja psa daje mu wody i zaraz zasypia. Pies tymczasem zaczyna koncert od nowa… i znowu klasycznie dzień (noc?) świra…
Przechwycone tajne plany akcji
Podczas wieczornego krzątania się przy kolejnej darmowej chatce, od jednych, naszych współlokatorów uzyskujemy przypadkowo informacje na temat drugich. Otóż rodzinka ta wybiera się następnego dnia tą samą trasą co my i planuje spędzić noc w pewnej chatce, niedaleko przed podejściem na Pic de Canigou. My natomiast wiedząc, iż chatka ta jest bardzo mała oraz znając niekorzystną prognozę pogody, spodziewamy się, że mimo naszych chęci zdobycia Pic de Canigou następnego dnia, możemy się zablokować w tej chatce z powodu deszczu. Przewidując, że się tam wszyscy nie zmieścimy, wstajemy szaleńczo rano i osiągamy chatkę pierwsi.
Rodzinka przychodzi nieco później, dołączają jeszcze i inni, generalnie panuje lekkie napięcie, gdyż ledwo udaje nam się tam siedzieć wspólnie, więc jasnym jest, że połowa osób będzie musiała opuścić to przyjemne lokum na noc. My oczywiście z racji przybycia jako pierwsi jesteśmy relatywnie wyluzowani. Lecz po prawdzie zależy nam na dalszej drodze, więc oznajmiamy, iż w przypadku rozpogodzenia najpóźniej do 18, ruszymy bankowo w stronę szczytu. Trochę nam nie dowierzają, ojciec już nawet rozstawił namiot, ale jednak wszyscy co jakiś czas spoglądają na chmury. Cud ma miejsce nieco po 17. Deszczowe obłoki rozjeżdżają się wystarczająco, abyśmy mogli wznowić akcję. Reszta jest mocno zdziwiona, widać wątpili w nasze słowo. Niesłusznie! Ruszamy, a cała ekipa macha nam wesoło. Ciekawe czy nie doświadczą w tej chatce własnego „liżącego się psa”. Na szczycie chmury się przerzedzają i jesteśmy po raz pierwszy w stanie dostrzec wspaniałe Morze Śródziemne. Dopiero wtedy uświadamiamy sobie, że nasza wyprawa musi skończyć się pomyślnie, bo przecież meta już tuż tuż.
Spacery przy księżycu
2 razy na ostatnich etapach chadzamy sobie do ok 3-4 rano, aby znaleźć jakiekolwiek miejsce do rozstawienia namiotu. Po trosze przez nasz wysokie wymagania, a nieco przez to… że szło się po prostu dobrze, przynajmniej na wczesnym etapie tych przedłużonych końcówek, gdzie jakościowe miejscówki jeszcze występowały. Należy jednak wziąć pod uwagę iż później, ziemia była masakrycznie głęboko wykopytowana (nie da się na tym spać po prostu), a dodatkowo jedyne potencjalne miejsca charakteryzowały się mieszanką fatalnego, kamienistego podłoża i koszmarnej, kolczastej flory. Tak więc za pierwszym razem skończyliśmy na żwirowym parkingu przed cmentarzem, a za drugim na szczycie tuż nad morzem – wcale nie najgorzej.

Szczegóły dotyczące trasy
Przewodnik i trasa
Poza brakiem opisu trudności w okolicach Port du Lavedan (D13), przewodnik tylko raz jeszcze wprowadza na minę. Między Arizkun a szczytem Burga (D3) dokładnie w okolicach przełęczy na 695m pakuje nas w jakieś gówno z wielkimi głazami i ostrymi krzaczorami. Wskazówka o trzymaniu się prawej strony jest mylna, należy trzymać się lewej. Rozważ objazd. Poniżej wymienię jeszcze kilka miejsc, w których spojrzenie człowieka nieznającego się dobrze na wspinaczce może okazać się dla kogoś na podobnym poziomie przydatne.
Grań
Na etapie z Col Bagargui do Cabane d’Ardane (D7), epickim swoją drogą przy dobrej pogodzie, trafisz na pierwszy na szlaku fragment dużej ekspozycji. Mowa o Crete de Zazpigagn. Należy tu wykonać kilka kroków (można więcej, jeśli ktoś ma ochotę) po bardzo wąskiej grani z dużą ekspozycją w jedną stronę i średnią w drugą, a następnie przy pomocy rąk zejść stromo po stronie ze średnią ekspozycją (na prawo). Dalszy odcinek jest już w miarę łatwy, o ile się go nie przegapi. Należy zejść z grani parę metrów w dół w kierunku północno-wschodnim (w lewo). Przejść kawałek po luźnym piargu i kamieniach, po czym powrócić na grań w miejscu drabinki na ogrodzeniu dla bydła. Jeśli przegapi się to zejście w lewo, trafia się w szalenie trudny teren i szczerze mówiąc nie wiem czy z dużym plecakiem jest on do pokonania. W każdym razie spotkana para, która tam się omyłkowo wybrała, zawróciła z powodu problemów z ekspozycją.
Zasięg
Jest różnie, ale nie zanotowaliśmy dłuższych nieprzyjemności z tego powodu, poza oczywiście momentem kiedy był nam potrzebny w związku z pilnymi sprawami do załatwienia w kraju. Między Candanchu a Gavarnie (D12 – D16) nie sposób złapać zasięg. Istnieje niewielka szansa skutecznego zapolowania na niego na Col de Cambales (D14). Widzieliśmy jak paru osobom z innej grupy się udało, nam niestety nie, mimo manualnych zmian sieci. Zapewne dużo zależało od modelu telefonu.
Tama
Na etapie z Hospital de Vielha do Refugi de la Restanca (D24) jeśli zamarzy Ci się nocleg w sielskiej dolince między Lac de Mar i Lac de la Restanca, nie rozkładaj się tuż przy wodzie. Okazuje się, że wylot z wyżej położonego jeziora jest regulowany i jakieś śmieszki zwiększyły nam przepust w nocy tak, że gdybyśmy skusili się na miejsce tuż przy małym oczku wodnym, obudzilibyśmy się w basenie.
Wielkie kamienie i improwizacja
Etapy z Salardu do Refugi Gracia Airoto oraz z Refugi Gracia Airoto do Alos d’Isil ( D26 i D27) można połączyć w jeden, choć nie jest to idealny pomysł, gdyż są to bardzo wymagające etapy. Za Coll d’Airoto w mojej ocenie znajduje się najtrudniejszy z całej trasy fragment po wielkich kamieniach. Długi, improwizowany (bez żadnych oznaczeń nawet kopczyków) stromy podejścio-trawers po chybotliwych, obsuwających się wielkich kamieniach, wymagający ciągłej koncentracji i rozsądnego planowania „ścieżki”, wykańcza psychicznie. Z kolei zejście do Alos d’Isil również może być jednym z bardziej uciążliwych, w zależności od sposobu jaki wybierzesz. My trzymaliśmy się północnego zbocza i była to bardzo nieprzyjemna trasa po wąziutkich, stromych, osypujących się bydlęcych ścieżkach, zmuszających do improwizacji i zgadywanek na rozwidleniach.
Wspinanie nad wodą
Tuż przed Refugi Enric Pujol czeka Cię kilkuchwytowa, ale tym razem prosta wspinaczka w dół przy przekraczania potoku wypływającego z jeziora. Chwyty są wyraźne i wygodne, lecz mogą być zdradliwe podczas deszczu. W przypadku pomyłki lądujesz w potoku.
Rozciąganie
Przy takiej ilości przewyższeń rozciąganie mięśni w szczególności nóg powinieneś potraktować jako obowiązek i inwestycję w przyjemną i bezpieczną podróż do samego końca.
Potok zdjęć
Polecam kliknięcie w zdjęcie i oglądanie ich w przeglądarce obrazów, gdyż są zbyt ładne, aby oglądać tylko ich miniatury. Poza tym nie przeszkadzają wtedy opisy. Jako Bonus po szlaku, fotki z Carcssonne i Figueres.
Aloha!
Longer






















































Rzeczywiście super widoki. Dla takich obrazów chce się wędrować nawet czytając tylko Twojego bolga. Tak 👍.
Dzięki! Życzę dobrych wędrówek własnych, jak i po moim blogu 🙂