Kungsleden (czyli Szlak Królewski) to długodystansowy szlak pieszy prowadzący z Hemavan do Abisko, przez jedne z najdzikszych terenów Europy, znajdujące się w północnej Szwecji, częściowo za północnym kołem podbiegunowym.
Dystans: 440 km
Przewyższenie: 7 370 m


Ocena szlaku (w pigułce)
- Atrakcyjność estetyczna: 4.5/5
- Wymagania techniczne i nawigacyjne: 2.5/5
- Wymagania logistyczne: 2/5
Rekomendacja
Idealny dla poszukujących pięknych krajobrazów i prawdziwej bliskości z naturą, którym nie zależy na wyzwaniach technicznych czy przewyższeniowych.

Ocena szlaku (wersja rozszerzona)
1. Atrakcyjność estetyczna
Na Szlaku Królewskim znaleźć można niemal wszystko, czego wędrowiec podobny do mnie poszukuje. Są tu alpejskie widoki, wspaniałe jeziora, spiętrzone rzeki, niewielkie strumyki, lasy niekiedy iglaste, a kiedy indziej liściaste lub mieszane, majestatyczne doliny rzeczne, podmokłe wrzosowiska, niegroźne zwierzęta. Dodatkowo w południowej części trasy (na południe od Kvikkjokk) spotyka się coraz mniej turystów, czasem kilku dziennie, a czasem nikogo. Wszystko to łącznie ze świadomością oddalenia od cywilizacji wpływa na wytworzenie wrażenia odosobnienia, całkowitej imersji z naturą, wolności.
Oczywiście ktoś mógłby słusznie zauważyć, że na samym szlaku nie natrafimy na, aż tak spektakularne, pojedyncze widoki jak w najwyższych, ziemskich pasmach górskich, jednak jest to w mojej ocenie rekompensowane przez wspaniały całokształt. Natomiast na żądnych dodatkowych wrażeń, czeka wiele pobocznych, krótkich szlaków na pobliskie szczyty (np. Skierffe, Kebnekaise, Salka), które usatysfakcjonują najwybredniejszych.

2. Wymagania techniczne
Trasa nie zawiera żadnych fragmentów wymagających technicznie, wspinaczkowych ani niebezpiecznych dla życia. Zwykle prowadzi przez doliny i przełęcze, mniej lub bardziej wyraźną i przyjemną dla nóg ścieżką, umożliwiającą kontemplację bez konieczności koncentrowania się na każdym kroku. Szlak jest bardzo dobrze oznaczony. Większej czujności może wymagać jedynie pokonywanie kilku podmokłych terenów, roztapiających się pól śnieżnych, jednej lub dwóch małych rzeczek, gdzie trzeba skakać po kamieniach lub zdjąć buty. Poza tym w większości innych, potencjalnie problematycznych fragmentów umieszczone są drewniane deski lub mostki. Kilka mniejszych jeziorek należy pokonać za pomocą łódki wiosłowej ( Nieraz 3 razy, gdyż na każdej przeprawie znajdują się tylko 3 łódki i po przepłynięciu jeziora trzeba zostawić chociaż jedną łódkę na każdym brzegu. Czyli, gdy masz pecha robisz drugi kurs z dwoma łódkami z powrotem, po czym już jedną łódką kolejny raz w dobrym kierunku.).
Głównym i bardzo poważnym problemem są komary, szczególnie w środku lata (lipiec – sierpień). Momentami tworzą się z nich całe, przerażające chmury, stające się szczególnie w południowej i środkowej części szlaku, prawdziwym koszmarem – serio!. Jedyną pomocną dłoń w walce z nimi podaje wiatr w wyższych i nieosłoniętych punktach szlaku, utrudniający im podążanie za Tobą. Zatem repelenty i moskitiery są koniecznością, lecz często i tak nie pomagają.
Warto również pamiętać o mimo wszystko sporym dystansie oraz relatywnie odległej, większej cywilizacji, w razie nieszczęśliwego wypadku czy choroby.

3. Wymagania logistyczne
Jeśli pieniądze nie są problemem, widzę wtedy tylko 2 wymagania. Pierwszym jest posiadanie telefonu koniecznego do skontaktowania się czasem z osobą oferującą przewóz motorówką przez jezioro. Drugie wymaganie dotyczy namiotu/tarpa, gdyż mimo sporej ilości bezpłatnych i płatnych chatek, kilka noclegów trzeba odbyć w dziczy (sektor Kvikkjokk – Jakkvikk). Jeśli wyprawa jest organizowana po kosztach, wówczas jest nieco trudniej, gdyż jak wiadomo w Szwecji wszystko jest 2 razy droższe niż w Polsce, a na szlaku różnica zwiększa się jeszcze bardziej. Ceny transportu na miejsce, transportu na trasie (przeprawa motorówką przez jezioro parę lat temu potrafiła kosztować nawet 350 SEK=160 zł), jedzenia, noclegów mogą zsumowane dać bardzo nieprzyjemną kwotę.

Wskazówki
- Termin
Omijaj środek lata. Mimo, iż pogoda jest lepsza, komary stanowią prawdziwe utrapienie. Na start proponuję początek/środek czerwca, lub późny sierpień / początek września, wtedy podobno moskitów jest zdecydowanie mniej. Należy uwzględnić nieco bardziej wymagające warunki atmosferyczne niż w środku lata.
- Mapy i przewodniki
Gdy tak jak ja chcesz się dowiedzieć więcej o trasie, a także o tym, co z grubsza czeka Cię każdego dnia, jakie są możliwe poboczne wycieczki, polecam przewodnik „Kungsleden, The Royal Rrail through Arctic Sweden” Claes’a Grundsten’a. Miej na uwadze jego kiepskie wykonanie i wylatujące kartki po pewnym czasie. Niestety umieszczone w nim fragmenty mapy, są często średnio czytelne, dlatego jeśli lubisz staroświecką nawigację, polecam mapy firmy Calazo (1. Ammarnas-Hemavan. 2. Kvikkjokk-Ammarnas. 3. Sarek & Padjelanta 4. Kebnekaisefjallen). Absolutnie najlepsze mapy, jakie kiedykolwiek posiadałem, wykonane z materiału Tyvek, który czyni je wodoodpornymi, wytrzymałymi, ale równocześnie lekkimi i łatwo składalnymi, prawie jak zwykły papier. Alternatywą jest zapisanie do pdfa albo darmowy wydruk interesujących nas części map ze strony: https://minkarta.lantmateriet.se/ - Oznakowanie trasy
Wyśmienicie oznakowana. Podążaj za znakami namalowanymi czerwoną farbą. Czerwone krzyże na drewnianych słupkach to oznaczenia dla trasy zimowej i czasem, gdy biegną inną drogą niż trasa letnia, mogą wpędzić Cię w niezłe bagno, dosłownie i w przenośni.
- Jedzenie
Jeśli nie lubisz przepłacania za byle co na trasie, możesz wysłać kurierem własne zapasy z wyraźnym imieniem i nazwiskiem oraz datą przewidywanego przybycia, do czterech punktów na szlaku:
1) Ammarnas Handel, Strandvagen 7, 92 495 Ammarnas
phone: +46 952 600 07
email: ammarnaslivs@talia.com
2) ICA, Byavagen 10, 938 95 Jakkvik
phone: +46 961 21050
email: brak
3) STF Kvikkjokk Fjallstation, Storvagen 19, 96202 Kvikkjokk
phone: +46 971 21022
email: info@kvikkjokkfjallstation.se
4) STF Saltoluokta Fjallstation, 98299 Gallivare
phone: +46 10190 23 50
email: saltoluokta@stfturist.se
Jeśli Twój kurier ma problem, wspomnij mu o lokalnej firmie Bussgods. Dodatkowo dla dwóch ostatnich koniecznie wyślij paczkę z opcją „last-mile delivery” (np dostawa „door to door”), gdyż zwykły punkt dostarczenia paczek jest daleko od stacji/schroniska i nikt nie będzie specjalnie po Twoją paczkę tam jechał. - Woda
Jest jej mnóstwo, nie potrzeba żadnych filtrów, o ile nie pobierasz jej z nieruchomych zbiorników wodnych.
- Poboczne wycieczki
Skierffe – koniecznie! Niesamowity widok delty rzeki Rapa oraz jeziora Laitaure (fotka tytułowa, oraz na końcu w galerii).

Ciekawostki z mojej wyprawy
Moja trasa biegła od Ammarnas do Abisko. Przeszedłem ok. 361 km ( 6800 m przewyższeń) w 19 dni ( w tym 2 dni wymuszonego odpoczynku w oczekiwaniu na paczkę z jedzeniem) od 07.07 do 25.07. Także tempo jak zwykle u mnie raczej relaksacyjne. Z kilku przyczyn postanowiłem zrezygnować z fragmentu Hemavan – Ammarnas, m.in. w związku z ograniczeniami czasowymi i ekonomicznymi. Aby obniżyć koszty do Ammarnas dostałem się stopem z Nynashamn (pod Sztokholmem). Na połowę trasy jedzenie (głównie pełnowartościowy substytut zwykłego jedzenia, w postaci proszku – Jimmy Joy) zabrałem z Polski, na drugą część dosłałem sobie kurierem na trasę, do Kvikkjokk. Po trekkingu plan (zrealizowany) zakładał dotarcie stopem na Nordkapp – północny skraj Europy kontynentalnej, i z powrotem również stopem przez cały półwysep Skandynawski do Ystad oraz promem do Polski.
Była to moja pierwsza, dłuższa, samotna wyprawa i nie zawaham się stwierdzić, iż zmieniła ona kompletnie moje poglądy dotyczące idealnego sposobu podróżowania (więcej tutaj: Dlaczego warto podróżować samotnie?). Zdobyłem też cenne doświadczenia, za które przyszło mi zapłacić własnymi trudami. Postaram się abyś mógł zapłacić mniej ode mnie.

- Upał.
Okazało się, że nawet za kołem podbiegunowym w środku lata można doznać oparzeń słonecznych. Przez kilka dobrych dni temperatury przekraczały 20st. C, a ja kiedy mogłem, chodziłem w krótkich spodniach i koszulce z krótkimi rękawami. Dzięki nie posiadaniu żadnego kremu przeciwsłonecznego uzyskałem w nagrodę wspaniale spalone na czerwono ręce i twarz. - Z południa na północ.
Wydaje mi się to dobrym kierunkiem, gdyż wraz z posuwaniem się dalej na północ widoki stają się bardziej alpejskie, a komary zmniejszają swoją liczebność. - Odosobnienie.
Szczególnie na odcinku Ammarnas – Kvikkjokk innych podróżników na szlaku jest bardzo niewielu. Zdarzyło mi się przez cały dzień nie spotkać zupełnie nikogo. Wraz ze specyficznym krajobrazem tworzy to wrażenie unikalnej bliskości natury, stanowienia jej nierozłącznej części, doświadczania wszystkiego w sposób wyrazistszy, pełniejszy. Gdy dochodzi wreszcie do jakiegoś spotkania, chęć wymiany odczuć i przeżyć automatycznie pojawia się po obu stronach. Dłuższa rozmowa zawiązuje się naturalnie, w odróżnieniu od wielu sytuacji na zatłoczonych szlakach, gdzie po pewnym czasie tracę nawet chęć do pozdrawiania kolejnych sunących w przeciwnym kierunku ludzi (szczerze, nie wiem po co dalej utrzymuje się ten zwyczaj na szlakach pełnych turystów). - Pokora.
2 lata wcześniej, gdy przez kilkanaście dni przebijałem się ze znajomymi przez północno-szkockie mokradła (więcej o szlaku Cape Wrath Trail i mojej wyprawie tutaj), nie przytrafiła mi się żadna przykra przygoda. Myślałem, więc że o bagnach wiem już wszystko. Poza tym, Kungsleden sprawiała wrażenie świetnie utrzymanego, łatwego szlaku, a dodatkowo byłem już solidnie zmęczony całodniowym marszem w deszczu. Na końcu fragmentu przechodzącego przez rozległe bagno specjalna deska-chodnik wydawała się o jeden krok za krótka, lecz stwierdziłem automatycznie, że skoro jest, jaka jest, to spokojnie można tuż za nią stanąć, bo co się może zdarzyć? Najwyżej cały but zapadnie mi się w błoto, trudno, przecież to nie lakierki. Jakież było moje zdziwienie i przestrach, gdy zapadłem się po pół uda, a druga noga, na którą przykląkłem, trzymając ją na odcinku podkolanowym równolegle do ziemi, również zaczynała się zapadać. Tylko dzięki kijkom trekkingowym udało mi się łatwo wydostać z tej małej pułapki, inaczej mogłaby mnie czekać trudniejsza przeprawa.
Jakie z tego wnioski? Cóż, znany jest fakt, iż ktoś, kto nabędzie nieco doświadczenia w danej dziedzinie lub zdobędzie trochę wiedzy teoretycznej, często sądzi, że jest już wybitnym fachowcem w tej sferze, co często prowadzi do podejmowania decyzji wynikających z nieuprawnionej intuicji lub bagatelizowania zagrożeń etc. Ponadto o sile natury przekonujemy się zwykle, dopiero bardzo późno, gdy nie ma już alternatywy. Dlatego warto czasem 2 razy zastanowić się, co może nas czekać podczas kolejnej przeprawy przez bagna, rwącą rzekę, grań w śnieżycy itp, aby przynajmniej być na potencjalne, negatywne zdarzenia przygotowanym i mieć awaryjny plan działania. - Komary.
Nie wziąłem żadnego środka na komary – brawo gościu! Czy ja w ogóle przygotowywałem się do tej wyprawy, czy spakowałem tylko bety i ruszyłem na ślepo? Rzecz jasna robiłem rozeznanie, lecz nigdzie nie znalazłem informacji, która wyraźnie uświadomiłaby mi skalę problemu, dlatego powiem to jasno: komary miejscami były absolutnym koszmarem.
Dla lepszego zobrazowania problemu, krótka historyjka. Jest piękny, słoneczny dzień, znów ponad 20st. C w cieniu, tymczasem ja idę w długich spodniach, czarnej kurtce założonej na nagie ciało, poruszając szybko rękoma z kijkami. Komary są wszędzie. Nie można powiedzieć, że jest ich dużo czy mnóstwo, żadne określenie ilości nie odda powagi sytuacji. Są po prostu jak niezmordowana, nieustępliwa, podążająca za mną i wokół mnie szarańcza. Idę tak kilka godzin, ciąży mi zbyt ciężki plecak, pocę się jak świnia, jestem głodny i zmęczony, lecz nie chcę się zatrzymywać. Wiem, że wtedy jakkolwiek niewyobrażalnym by się to wydawało, sytuacja zrobi się jeszcze gorsza. Naprawdę nie wiem jak to możliwe. W końcu jestem u kresu. Zarządzam postój i siadam na wielkim głazie. Nie słyszę już bzyczenia, tylko głośne buczenie. Siedzę jak w nietypowej zamieci, w której zamiast skoordynowanego ruchu płatków śniegu ma miejsce chaotyczny taniec tych małych niszczycieli szczęścia. Nie chcę nawet robić jedzenia, gdyż w czasie, w którym wyjąłbym paczkę proszku, wsypał go do bidonu, dolał wody i wymieszał, otrzymałbym już przynajmniej kilkadziesiąt ugryzień. Inne przysmaki przygotowane w akcyjnych kieszeniach plecaka chwilowo się skończyły.
Siedzę, więc okutany tak, iż głęboki kaptur wraz z wysokim kołnierzem okrywają moją głowę schowaną w ramiona w sposób, który pozostawia niewielką jedynie szczelinę na wysokości oczu. Poza tym jedynym odsłoniętym fragmentem mojego ciała są dłonie, które kładę na udach wewnętrzną stroną do góry, gdyż skóra jest tam zbyt twarda dla tych bestii. Od czasu do czasu podnoszę jedną rękę i uderzam niespiesznie w drugą, zabijając po kilka komarów. Ruszam też głową na boki, gdyż wtedy trudniej im wlecieć przez szczelinę przy oczach. Po około stu zabitych komarach, tracę chęć do dalszego ich prześladowania, które jawi się jako bezcelowe, trwające nawet i cały dzień nie doprowadziłoby choćby do lokalnej ich eksterminacji.
Nachodzą mnie z kolei myśli o tym, jak niewiele troszczy się natura o życie pojedynczej jednostki zaprogramowanej do działań pozwalających przetrwać gatunkowi. Komar nie jest szczególnie szybki, wytrzymały, nie ma specjalnych mechanizmów odstraszających napastnika. Jego jedyną bronią jest broń nie jednostki, a gatunku – ilość. Liczba ofiar nie jest ważna, tak długo jak jest mniejsza od liczby nowonarodzonych osobników. Zastanawiam się również, po jaką cholerę ja się tak męczę i czy może nie lepiej byłoby przerwać wyprawę. Moją siłę woli podtrzymują jednak informacje (prawdziwe) od podróżujących w przeciwną stronę o zmniejszającej się ilości komarów wraz z posuwaniem się dalej na północ od Kvikkjokk. Drugim pozytywnym czynnikiem jest uświadomienie sobie faktu, iż podróż miała być przecież pewnego rodzaju wyzwaniem, i że właśnie jestem w trakcie najpewniej najtrudniejszej próby mentalnej, dlatego nie mogę się poddać. Wstaję więc w końcu i ruszam. Koncentruje się na oczekiwaniu na nieuchronny wiatr, który pojawi się, gdy dotrę wyżej i rozpędzi na czas jakiś tę krwiożerczą bandę. - Zdjęcia vs Pamięć.
Od chwili utopienia podczas godzinnej zlewy mojej komórki w omyłkowo użytej kieszeni kurtki, zaczęła się dla mnie zupełnie nowa wyprawa. Początkowo byłem kompletnie przybity brakiem możliwości kontaktu z bliskimi oraz faktem, iż na najbardziej spektakularny fragment szlaku od Saltoluokty do Abisko pozostanę bez aparatu fotograficznego. Po pewnym czasie zdołałem sobie jednak wytłumaczyć, że wcale nie straciłem możliwości utrwalania najwspanialszych krajobrazów. Po prostu po stronie mojego mózgu leży teraz większa odpowiedzialność i jeśli będę się dostatecznie mocno koncentrował na konkretnych widokach, dam radę bez problemu je zapamiętać. Dzięki temu moja wrażliwość na piękno otaczającej mnie przyrody osiągnęła nieznany mi wcześniej poziom. W kilku sytuacjach, zauroczony fantastyczną scenerią, szkicowałem ją w moim pamiętniku, nie zważając na absolutny brak talentu rysowniczego. Dodatkowo nie posiadając odtąd zegarka, oraz doświadczając jedynie białych nocy, upływ czasu stał się dla mnie zupełnie paradoksalny. Po kilku latach wciąż doskonale pamiętam najpiękniejsze widoki oraz związane z nimi wrażenia.
Nie będę udawał, że od tego momentu na wyjazdy zabieram sztalugi zamiast smartfona. Nauczyłem się jednak, aby nie traktować zrobienia zdjęcia jako „zamknięcia tematu” i możliwości ruszenia dalej czy wykonania zdjęcia kolejnego widoku/rzeczy. Nie robimy, a przynajmniej jak sądzę, nie powinniśmy robić zdjęć głownie po to, aby je komuś pokazać, pochwalić się nimi, wrzucić na serwis społecznościowy. Przede wszystkim zdjęcie powinno służyć do uchwycenia konkretnej chwili, tak abyśmy w przyszłości przyglądając się tej fotografii byli w stanie przywołać z pamięci, choć część odczuć i emocji, jakie towarzyszyły nam w owym szczególnym momencie. Zatem zdjęcie głównie jako wyzwalacz wspomnień, a nie środek do uzyskania od innych błyskawicznej gratyfikacji przykładowo poprzez lajki. Takie podejście wydaje mi się optymalne, a Ty jak sądzisz?
Czy zatem warto? Też mi pytanie. Oczywiście.
Piękna natura; ogromne przestrzenie; łatwa, przyjemna i dobrze utrzymana trasa – to walory Kungsleden. Czego chcieć więcej? Ah prawda, braku komarów. Dlatego unikaj środka lata. Zatem pakuj się i jedź w nieznane, zamiast w Bieszczady po raz enty!
Aloha!
Longer
Galeria pozostałych zdjęć















