Kanada i USA autostopem (2022)

W 2022 roku miałem przyjemność spędzić w Kanadzie i zachodnich stanach USA cztery fantastyczne i szalenie intensywne miesiące (11 maj – 10 wrzesień). Podróż naziemną realizowałem w 100% autostopem oraz przy pomocy własnych nóg. Dodatkowo skorzystałem z kilku promów i jednego lotu. W interesujących miejscach dokonywałem krótkich trekkingów po okolicy, max 2-3dni.

Przebyta trasa

Moja trasa przebiegała przez następujace prowincje/stany, chronologicznie:
Quebec, Nowy Brunszwik, Wyspa Księcia Edwarda, Nowa Szkocja Nowa Fundlandia i Labrador, (z powrotem przez: Nowa Szkocja, Nowy Brunszwik, Quebec), Ontario, Manitoba, Saskatchewan, Alberta i Kolumbia Brytyjska (kilka przeskoków między nimi w Górach Skalistych), Jukon, Terytoria Północno-Zachodnie, Jukon, Alaska -> lot do Kolumbii Brytyjskiej, stan Waszyngton, Oregon, Kalifornia, Nevada, Arizona i Utah (znów przeskoki między nimi), Wyoming, (z powrotem Utah, Arizona, Kalifornia)

Liczby:

Czas: 123 dni
Dystans autostopem(100%): ponad 30 000 km
Liczba stopów: 385+

Osiągnięcia autostopowe:

1. Przejechanie stopem całej Kanady ze wschodu na zachód (oficjalne punkty krańcowe: Cape Spear na Nowej Fundlandii i granica Jukon/Alaska).

2. Przejechanie stopem całej Ameryki Północnej ze wschodu na zachód, tak daleko jak sięga system autostrad i dróg (oficjalne punkty krańcowe: Cape Spear na Nowej Fundlandii i Anchor Point na Alasce).

Poniżej zamieszczam moje przemyślenia i spostrzeżenia na tematy wszelakie. Jest tego sporo, więc polecam użycie spisu treści i guzika „powrotu na początek” w prawym dolnym rogu. Na samym końcu chronologiczny opis wyprawy pod kątem raczej odczuć, a niekoniecznie wszystkich wydarzeń.

Ludzie

Na początek proponuje kilka zdań wyjaśnienia, aby lepiej zrozumieć kontekst. Podczas moich wcześniejszych wypraw zwykle opierających się na trekkingu połączonym z autostopem, zdarzały mi się pojedyncze oferty jakiejś pomocy czy gościny. Nigdy praktycznie ich nie przyjmowałem, niczego w zasadzie nie potrzebując, częściowo również unosząc się nieco honorem. Nie wiem czy słusznie, lecz gdy wybierałem się na jakiś trekking czy inną dobrze zaplanowaną wyprawę chciałem przecież czuć tę przyjemność z poradzenia sobie ze wszystkim samemu.

Tym razem z premedytacją jechałem z zupełnie innym nastawieniem. W rozsądnych sytuacjach zamierzałem odmawiać jedynie raz i to raczej kurtuazyjnie. W momencie dalszego nalegania, przystawałem na propozycję mającą ułatwić moją podróż. Jeśli miałbym polecić jedną tylko rzecz z całego mojego wyjazdu, byłaby nią właśnie tego rodzaju postawa. Doszedłem do wniosku, że ludzie oferujący mi cokolwiek czują się z tym możliwe, że czasem nawet lepiej od mimo wszystko lekko skrępowanego mnie. Mogą przed sobą ukazać się jako osoba dobra i pomocna, często odpłacając za dobroć udzieloną w ich podróżach czy ciężkich momentach. Poza tym, jeśli wykazali ochotę spędzenia ze mną odrobiny czasu to zakładam, że ostatecznie była to dla nich również swego rodzaju rozrywka czy odmiana, przynajmniej w związku z faktem, iż pochodzę z innego kraju i znam ze dwie historie do opowiedzenia.

Nie zliczę więc wszystkim małych i większych rzeczy, którymi z własnej woli zechcieli wesprzeć moją przygodę Kanadyjczycy i Amerykanie. Było to trochę drobnych wciśniętych mi w rękę lub kieszeń podczas wysiadania; małe przekąski; wspólne fast foody, obiady; zaproszenia do spędzenia dla odmiany nocy pod dachem lub do rozstawienia namiotu w ogrodzie; voucher do restauracji czy wspólna imprezka z jacuzzi. Najbardziej jednak wartościowy był dla mnie czas jaki chcieli poświęcić na zwykłą rozmowę ze mną czy oprowadzenie lub opowiedzenie o okolicy, o lokalnych zwyczajach lub swoich przeżyciach i podróżach. Przy ognisku, spacerze, kolacji, grillu albo zwykłym piwku, po prostu gdziekolwiek. Wisienką na torcie był udział jako pasażer w wyścigu autocrossowym.

Nie sposób nie wspomnieć o fantastycznych paru dniach spędzonych z dalszą rodziną i znajomymi rodziny, w zasadzie przypadkiem, w wyniku małej awarii maty samopompującej. Stanowiły one dla mnie zastrzyk energii na kolejne, samotnie przemierzane tysiące kilometrów. Wciąż czekam na Was w Polsce!

Zdaje sobie sprawę, że pomimo dość długiej wyprawy w poszczególnych stanach i prowincjach przebywałem relatywnie krótko, więc próbka jest niezbyt miarodajna, aczkolwiek nie powstrzyma mnie to od wydania werdyktu. Top5 najwspanialszych prowincji/stanów biorąc pod uwagę niezwykłą ludzką gościnność, dobroć i towarzyskość jaka mnie spotkała to Wyspa Księcia Edwarda, Ontario, Alaska (USA), Nowa Fundlandia, Oregon (USA). Oczywiście mnóstwo świetnych spotkań przydarzyło mi się również w innych regionach, lecz w wymienionych pięciu, ich powiedzmy frekwencja była największa.

Na koniec chciałbym podsumować jeszcze kontakty z ludźmi również poza autostopem. Generalnie są, niesamowicie mili dla siebie, uśmiechnięci, zagadujący z byle powodu na ulicy albo przy kasie, przepuszczający się nawzajem w jakichś wąskich przejściach, dziękujący i przepraszający. Prym wiodą oczywiście Kanadyjczycy, ale Amerykanie nie odstawali od nich, aż tak bardzo, szczególnie poza dużymi miastami.

Natura

Kanada

W największym uproszczeniu, dla zwykłego śmiertelnika-turysty bez miliona monet Kanadę można według mnie podzielić na Góry Skaliste z przyległościami + Niagara i resztę. Miejscami, które potencjalnie mogłyby okazać się równie epicko spektakularne co Canadian Rockies, są, śmiem twierdzić jedynie Parki Narodowe: Torngat Mountains, Auyuittuq i Kluane. Przy czym dostanie się do pierwszych dwóch jest bardzo karkołomne (samolot + łódka), natomiast do trzeciego po prostu nie udało mi się zawitać.


Nie zrozumcie mnie źle, w owej dość szorstko nazwanej przeze mnie „reszcie” można znaleźć wiele naprawdę ładnych i interesujących miejsc, lecz miejsc o walorach widokowych jakich mnóstwo. Tymczasem najpiękniejsze fragmenty Gór Skalistych to absolutnie najwyższa światowa liga, szczególnie dla kogoś takiego jak ja, którego najmocniej zachwycają górskie mieszane krajobrazy. Czyli nie tylko sam las albo wielkie jezioro, albo wyłącznie kamieniste ściany i szczyty.  Tutejszy miks, ośnieżonych szczytów, lodowców, lasów, rwących rzek, wodospadów, olbrzymich płaskich dolin między górami oraz przede wszystkim jezior o mnóstwie odcieni zieleni i niebieskiego tworzy jeden z najpiękniejszych regionów przez jakie miałem przyjemność wędrować. Gdybym miał dać jedną radę poszukiwaczom zapierających dech w piersi krajobrazów, sugerowałbym skupić się na odwiedzaniu najbardziej znanych jezior oraz lodowców i urządzaniu trekkingów w ich okolicach, tak aby wspiąć się jak najwyżej i w nagrodę uzyskać najwspanialszy widok. Panoramy z olśniewającymi jeziorami i ośnieżonymi górami lub lodowcami w tle, to wizytówka i zarazem największa zaleta Gór Skalistych, moim skromnym zdaniem. Wszystko zależy oczywiście od tego czego poszukujecie.

I tu płynnie możemy wrócić do „reszty”, którą zwiedzałem głównie przed wizytą w Rockies i bawiłem się wybornie. W związku z początkiem wyprawy w maju, czyli poza sezonem oraz spóźnionym o 3 tygodnie latem, wschodnią część Kanady przemierzałem jako jeden z bardzo niewielu turystów. Zdarzyło się nawet, że niektóre Parki Narodowe czy kempingi były wciąż częściowo lub całkowicie zamknięte. Poza trasą, gdzie zapadałem się 6h w śniegu po pas, powiedzieć, że nie przeszkadzało mi to, to nic nie powiedzieć.

Długimi fragmentami mimo śladów cywilizacji czułem się jakbym przemierzał najdziksze rejony świata, bez śladu żywego człowieka, za to z licznymi i różnorodnymi zwierzętami co krok. To właśnie w prowincjach Quebec, Nowy Brunszwik, Nowa Szkocja i Ontario obcowałem z prawdziwie pełną życia naturą w przeciwieństwie do przejmującej pustki napotkanej w Jukonie czy Terytoriach Północno-Zachodnich. To we wcześniej wymienionych co chwila witały mnie wiewiórki; różne mniejsze i większe ptaki (np. kolibrowate, dzięcioły, orły i wiele innych, których nie znam); kilka łosi i niedźwiedzi, jelenie, bobry, kojoty (nie zauważone jedynie słyszane przez całą noc), lisy, zające, króliki. Szkoda niestety, że nie udało się spotkać wielorybów, a przecież delta rzeki Świętego Wawrzyńca to jedno z bardziej znanych miejsc obserwacyjnych. Niestety na odpowiednie warunki nie mogłem czekać. Miałem jeszcze tyle do zobaczenia.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Do Kanady przybywałem z nastawieniem niewiadomego pochodzenia o ewentualnym poruszaniu się pieszo w zasadzie w dowolnym kierunku w związku z nieskończonymi niemal terenami zielonymi. Nie wiem naprawdę, w jaki sposób wygenerowałem taki nonsens w swojej głowie, ale szybko się z niego wyleczyłem. Po pierwsze ogrom wolnych od cywilizacji terenów, nie był przeze mnie dostatecznie zrozumiały przed przyjazdem. Kilkadziesiąt minut drogi samochodem przez las, bez jakichkolwiek widocznych zabudowań nie robi na nikim wrażenia w Kanadzie. Poza Parkami Narodowymi nie ma wielu turystycznych ścieżek, przynajmniej zaznaczonych na wybitnej apce Locus Map. Zatem, nie za bardzo można się przejść gdzieś z jednej wioski do drugiej lasami. Kilka razy wykonałem jedynie skróty między drogami czy szlakami, gdyż nie chciało mi się iść/jechać naokoło. Zabawiłem się setnie, za każdym razem wielokrotnie rozważając zawrócenie, z powodu gęstości roślinności i niemożności przedarcia się. Ale że cofać się nie lubię, to jakoś ostatecznie umęczyłem te przejścia. Takowe działanie było jednak bezsensownie nieefektywne. Dodatkowo tereny te były bardzo monotonne, zatem i widokowa nagroda była praktycznie nieobecna. Poniechałem, więc podobnych pomysłów. Nie do każdego Parku Narodowego warto jechać, ale jak już gdzieś to właśnie tam. Próba trekkingów poza nimi i poza oficjalnymi szlakami, nie będąc lokalsem znającym potencjalnie jakieś małe perełki, to strata czasu.

USA

Muszę przyznać się, że jeszcze przed wyjazdem do Kanady, gdyż wizyty w USA nie planowałem, byłem absolutnym ignorantem, jeśli chodzi o perełki natury w Stanach. W zasadzie słyszałem o Yellowstone, Yosemite i Wielkim Kanionie. Układając w namiocie na szybko listę potencjalnych miejsc do zobaczenia, opadła mi szczęka i już tak pozostała, co wyjaśniałoby dobre uczynki lokalnej ludności wobec mnie, najwidoczniej upośledzonego. Różnorodność, nietypowość i skala form natury były dla mnie wprost porażające. Lasy deszczowe; olbrzymie drzewa; wielkie kaktusy; gigantyczne kaniony, łuki, monumenty i inne formy skalne; rozmaite gejzery i wielokolorowe gorące źródła; wyschnięte słone jeziora; jezioro w kraterze wulkanicznym i wiele więcej można znaleźć w Stanach. A najlepsze, że większość z nich w stanach zachodnich. Czyli idealnie pod road tripa prawda? Ale stopem też świetnie, a dużo taniej. Aha zapomniałbym o jednym. Gargantuiczne przestrzenie w Nevadzie, Arizonie, Utah tworzą niezapomniane wrażenie.

Z ciekawostek, rekordowy przejazd jaki udało mi się zmierzyć od jednego punktu do najdalszego punktu prostej drogi w zasięgu wzroku to 13min jazdy z prędkością ok 110km/h, a były z pewnością dłuższe, tyle że zapomniałem o pomiarach. Kompletnie nie do opisania.

Urbanistyka

Prowincja Quebec pod względem urbanistycznym wywarła na mnie największe wrażenie. Domki z drewna, ogromne, przystrzyżone starannie trawniki, wielkie przestrzenie i niemal zupełny brak ogrodzeń. Po prawdzie tego rodzaju opis pasowałby do większości Kanady, lecz cechami wyróżniającymi w mojej opinii Quebec są wyraźna dbałość o szczegóły, większy polot w stylistyce i wykończeniu fasad budynków oraz wesoła kolorystyka. Francuska dusza mieszkańców Quebecu jest tu niemal namacalna. A może moje odczucia rozmijają się z rzeczywistością, gdyż była to pierwsza prowincja jaką odwiedziłem?

Tak czy inaczej, gdybym miał wybrać jedno najbardziej urokliwe miasteczko, które odwiedziłem w Kanadzie, wybór padłby przekornie na Fergus w prowincji Ontario. Miejscowość o szkockich korzeniach zachwycająca różnorodnością architektoniczną domostw wraz z ogrodami.

Ale dość już tego, gdyż gotowi będziecie uznać mnie za jakiegoś znawcę i miłośnika architektury, którym bynajmniej nie jestem. Piszę o tym w zasadzie dlatego, iż generalnie pewna część Kanady, a przede wszystkim zachodnich stanów USA właśnie pod względem zabudowy małomiasteczkowej wywarła na mnie raczej kiepskie, monotonne wrażenie. Droga taka sama szeroka wszędzie, chodnik obrzydliwy zawsze z płyt betonowych albo jego brak i żwirowe pobocze, domki zbudowane przez kopiuj & wklej jak sprzęty z Ikei, te same sieciówki wszędzie, a na dodatek każdy musi mieć tak samo wyglądającego, głośnego jak piekło trucka (a myślałem, że mówią na te auta pick up – widać tylko w filmach). Rzucając ostatni kamień w Amerykański kontynent, cała infrastruktura oczywiście zaprojektowana jest pod posiadaczy samochodów. W małych miejscowościach na ulicach/chodnikach ludzi praktycznie nie widać. Nawet jeśli jest coś w stylu ulicy handlowo-barowej, to przecież 98% osób przyjedzie tam samochodem. Wszak w Amerykańskiej wiosce często nawet z psem się nie chodzi, tylko jedzie wyprowadzać do specjalnej zagrody stworzonej dzięki użyciu klasycznej, obrzydliwej, amerykańskiej, drucianej siatki. Chodząc (!), więc po wsiach wyglądałem już jak dziwak, a dodając do tego wielki plecak – pewnie jak kosmita. A spróbujcie w Stanach wyjść z terenu lotniska na piechotę – lepsze wyzwanie niż szukanie ścieżki w dziczy. Zatem wybaczcie mi tę lekką europejską nostalgię.

Kanada

Autostop

Kanada to najwspanialszy kraj do autostopu, szczególnie wschodnie prowincje, powiedzmy do Ontario włącznie. Przede wszystkim ludzie są tu niesamowici. Są otwarci, pomocni, pozytywnie ciekawscy no i co ważne dość często się zatrzymują. Poza tym łatwo jest również pod względem technicznym i strategicznym. Wszędzie jest przecież szeroko. Zatem nie trzeba się wiele natrudzić, żeby znaleźć dobre miejsce. W zasadzie można by łapać gdziekolwiek. Na autostradach limity w zależności od prowincji i konkretnej drogi wynoszą od 80 km/h do 110 km/h. Co najważniejsze limity te są przestrzegane na poważnie. Myślę, że głównym straszakiem, są nie policjanci, ale raczej często wbiegające na drogę zwierzęta. A uwierzcie mi, zderzenie z łosiem, to prawie jak przywalenie w ścianę. Niezbyt wysoka prędkość oczywiście zwiększa szansę na zatrzymanie się, nawet na środku autostrady. Jest przecież szerokie pobocze, więc co za problem.

Mimo wszystko istnieją dwa problemy. Autostop jest nielegalny na autostradach w niektórych Parkach Narodowych, w Górach Skalistych głównie. Naprawdę nie wiem nawet, w których, nie miałem ochoty tego słuchać. Powiem jedno da radę, bo ludzie się szybciej zatrzymają niż jakiś Ranger przyjedzie.

Drugi problem pojawia się na północy. Regiony są zdecydowanie biedniejsze, stąd kierowcy z coraz większymi życiowymi problemami, jak brak pracy, uzależnienia, problemy zdrowotne. Przynajmniej ja na paru takich trafiłem. Ostatecznie nie okazali się złymi ludźmi, przynajmniej dla mnie, ale jednak nie jechało się równie swobodnie z niedoszłym samobójcą czy kierowcą, który musi się zatrzymać, aby wciągnąć kreskę z deski rozdzielczej. Na dodatek, im dalej na północ tym więcej kamperów głównie amerykańskich jadących na Alaskę lub na krańce Kanady jak Dawson City czy Inuvik/Tuktuyaktuk. A kampery jak wiemy, rzadko się zatrzymują.

Obszary natury chronionej

Skąd taki debilny nagłówek? Ano stąd, że w Kanadzie można spotkać parki prowincjonalne, terytorialne oraz narodowe, a także narodowe, które narodowymi nie są. Proste. Ten ostatni przypadek dotyczy tylko prowincji Quebec – wiadomo francuskojęzyczni muszą wszystko po swojemu. Jak je odróżnić? W praktyce nijak. Trzeba przeczytać np. w internecie czy zarządzane są przez Parks Canada (wtedy narodowe) czy przez Sepaq (wtedy prowincjonalne). Co nas to w ogóle obchodzi? Otóż na wszystkie parki narodowe można wykupić tzw. Discovery Pass ważny przez rok, polecam, poczytajcie, opłaca się, jeśli zamierzacie spędzić w nich łącznie coś około tygodnia plus. Z tym, że obejmuje on jedynie opłaty związane z wejściem i przebywaniem w parku. Wszystkie inne atrakcje w tym noclegi płatne są osobno.

Oczywiście parki Sepaq mają własny plan zapewne podobny, lecz nie zapoznawałem się z nim. Najpiękniejsze parki w Górach Skalistych są narodowymi, więc problem z głowy.
Każdy park ma swoje własne zakresy funkcjonowania w trakcie roku, jak również zasady dotyczące otwartości poszczególnych szlaków. Informacje dostępne są online. Czynnikami wpływającymi na to są pogoda, zagrożenia lawinowe, zagrożenia pożarowe, okresy wegetacji roślin, okresy ochronne dla zwierząt. Niestety warto na bieżąco sprawę kontrolować.

Ponad to, jeśli macie zamiar tworzyć szczegółowy plan podróży warto sprawdzić czy na dany odcinek nie jest potrzebna rezerwacja. Tak się ma sprawa w okolicy Lake O’Hara. Rezerwacje dotyczące tego rejonu rozchodzą się podobno w parę minut od otwarcia zapisów w marcu czy kwietniu. Oczywiście próbowałem się tam dostać na rympał, lecz niestety ostatnie kilkanaście kilometrów trzeba przebyć parkowym busem. Nie ma innej opcji, nawet pieszej. Wszędzie są oczywiście Rangerzy. Akcja na krzywy ryj wymagałyby zatem solidnego planowania, którego u mnie zabrakło, w związku z niedocenieniem powagi sytuacji i musiałem się wycofać. Spróbowałem oczywiście powiedzieć, że mam kemping zarezerwowany tylko nie pamiętam nazwy. Jakie było moje zdziwienie, gdy po podaniu nazwiska Rangerce, wyciągnęła ona listę zawierającą kompletną listę osób spędzających najbliższą noc na tym całym obszarze (od kempingów po hotele) i powiedziała, że mnie nie ma na niej. No szacunek, pograła ze mną jak z dzieckiem. Zaakceptowałem porażkę, ale akurat stop, którym jechałem czekał na mnie, bo kierowca był przekonany, że mi się nie uda, więc natychmiast podjechałem w inne równie urokliwe miejsce.

W niektórych miejscach jak choćby przy Moraine Lake obowiązują z kolei limity ilości samochodów mogących przebywać na pobliskim obszarze (czyli w zasadzie na parkingu). A że droga dojazdowa jest jedna, to około 7 rano jest już komplet, Rangerzy stawiają szlaban na skrzyżowaniu i dupa. Co ciekawe nie można się wtedy ustawić w kolejce i czekać, należy jeździć jak klaun w kółko i jeśli przejeżdżając obok szlabanu akurat zrobi się miejsce, gdyż parę samochodów opuści kontrolowany teren, można wjechać.

Kempingi w parkach narodowych

Trzeba przyznać, że są kompletnie odmienne od tych europejskich, gdzie główną ideą właściciela jest zwykle upchanie jak największej ilości gości ściana w ścianę namiotu czy kampera, aby zarobić jak najwięcej hajsu. Tymczasem tutaj pieniążków na osobę trzeba pozbyć się faktycznie więcej, lecz otrzymuje się zwykle sporą i zapewniającą względną prywatność przestrzeń. Miejsce takowe w kształcie placyku jest położone zwyczajowo w pewnej odległości od innego, oddzielone kilkoma drzewami czy krzakami. Zawiera stół z dwiema ławami i miejsce do rozpalenia ognia w palenisku albo grillu. Sporym minusem kanadyjskich kempingów, jest absolutne nastawienie się na odcięcie od innych i funkcjonowanie w obrębie własnego towarzystwa i własnego placyku kempingowego. Nie ma żadnego miejsca grupowego, gdzie można by posiedzieć i spędzić czas wspólnie z nieznajomymi, nie mówiąc już o jakichś barach czy imprezowniach. Ordnung jest iście niemiecki, a cisza nocna bezwzględnie przestrzegana. Z jednej strony miło, z drugiej jednak dziwnie. Koszty wahają się od ok 16 CAD (1 CAD = 3,2 PLN aktualnie) do 40 CAD, za najprostsze miejsce bez elektryczności.

Ciekawą odmianą są kempingi backcountry, czyli bez dojazdu samochodowego, gdzieś zupełnie w środku natury, często o ograniczonym standardzie. Na ogół w określonym miejscu jest dosłownie kilka spotów pod namiot w dużych odległościach od siebie, tak aby czuć głównie bliskość przyrody, a nie nieznajomego. Brak sanitariatów. Podobno cena potrafi spaść nawet do kilku dolarów kanadyjskich. Minusem takich kempingów jest konieczność opłaty z góry i rezerwacji. Niedozwolona jest metoda kto pierwszy ten lepszy. Nie ma co również liczyć na dogadanie się z kimś i dostawienie namiotu, gdyż miejsca jest z reguły bardzo niewiele.

Podobno sposób uwzględniający przyjeżdżanie na kemping na krzywy ryj bez rezerwacji i modlenie się o wolne miejsce, szczególnie w środku sezonu, jest wysoce nieskuteczny.

Zabronione jest także zatrzymywanie się na noc w jakichkolwiek darmowych miejscach publicznych typu zatoczki, leśne dróżki, parkingi etc. i tępione z surowością. Nie ważne czy masz vana, campera czy zwykłą osobówkę, płać albo wypad z parku.

Dość nietypową dla Europejczyka cechą większości kanadyjskich kempingów jest brak pralek. Na przepierkę wybrać się wobec tego trzeba do publicznej pralni. W każdej rozsądnej miejscowości na szczęście da się taką znaleźć.

Rangerzy czyli Strażnicy Parków tfu

Szeregowi Rangerzy to najczęściej ludzie bez wyobraźni, bez krzty zdrowego rozsądku, bez empatii, idiotycznie wymigujący się jedynie literą prawa, trzęsący portkami o swoje posady, na dodatek nie znający się na niczym, a już na pewno nie na górach. Wydawanie ulotek to jedyne do czego się nadają, tyle że ulotkę to ja sobie mogę podnieść sam… A więc taki to właśnie z nich pożytek. Dopiero, gdy przyjedzie szef wszystkich szefów z granatami, bronią i w kamizelce kuloodpornej(?), można liczyć na zrozumienie. Niech za przykład posłuży historia, kiedy taki szeregowczyk zatrzymał wóz o godzinie 16 i oznajmił mi, że tą drogą parkową nie mogę iść (5km do drogi głównej), gdyż jest tylko dla samochodów. Zwykła droga asfaltowa przez las, niewielki ruch, małe, ale wystarczające pobocze.
– Czemu nie można? – pytam.
– Bo nie, wypadki tu były.
Tłumacze łbowi, że przejechałem już pół Kanady stopem i wiem, jak się zachować w otoczeniu samochodów, nie jestem weekendowym turystą w klapeczkach. A ten kolejny nabój odpala, że przecież autostop na terenie parku zabroniony. Super, to co mi proponuje, bo ja znam tylko jedną alternatywę, 20km po wybrzeżu trudnym kamienistym, pagórkowym szlakiem, więc za dnia już nie dojdę, a tu niedźwiedzi chyba w opór, bo wczoraj jeden właśnie zdemolował śmietnik niedaleko mojego namiotu.
– A gdzie spałeś? – pyta.
– Tu i tu.
– A to tam nie można przecież (mimo, że już poza parkiem).
Myślałem, że mu pierdolnę, serio.
-To co mam zrobić?
– Nie wiem, ale tędy nie możesz iść.
Spoko to ja stoję, on odjechał, ja ruszyłem dalej… Szef wszystkich szefów za 5min przyjechał, sądziłem, że mnie do więzienia odwiezie, jak zaczął robić miejsce w wozie na tylnej kanapie za kratą, ale w końcu podrzucił mnie tam, gdzie chciałem, po tym jak skończył przepytywać mnie jakbym był podejrzanym o atak na wieże w Nowym Jorku. Dobrze, że miałem Discovery Pass, inaczej by mnie chyba rozwalił na miejscu – wyrwał chwasta.

Warto również zauważyć, że jest ich naprawdę sporo w parkach narodowych oraz w ich okolicy, kręcą się wszędzie, jeżdżą furami w te i z powrotem, przepalając tony wachy, chroniąc przyrodę.

Noclegi pod namiotem

Poza parkami narodowymi znalezienie miejsca pod namiot zasadniczo nie stanowiło problemu, w związku z ogromnymi przestrzeniami. (o szczegółach jak znaleźć zawsze miejsce do noclegu na dziko, tutaj) Zdarzyło się co prawda dwukrotnie, iż nie miałem ochoty na pokonywanie dużego dystansu do potencjalnie dobrego miejsca lub wypatrzenie jakiegokolwiek znośnego skrawka trawy w bardzo gęstym lesie wydawało się niemożliwe, więc rozbijałem się na prywatnym trawniku, po uprzednim spytaniu właściciela o zgodę.

Jedyną, ale dość uciążliwą niedogodność stanowiły obszary parków narodowych. I tutaj mała dygresja. Coś się we mnie gotuje, gdy jakieś idiotyczne przepisy ograniczają moją wolność, a konkretnie uniemożliwiają działania, które w mojej ocenie są absolutnie nieszkodliwe dla środowiska, zwierząt czy innych ludzi. Zawsze kieruje się zasadą „Leave no trace” czyli zwyczajnie staram się nie niszczyć roślin, nie zostawiać śmieci ani żadnych innych śladów mojej obecności.

A teraz do rzeczy. Nocleg na dziko jest oczywiście na terenie parków surowo wzbroniony. Główną przyczyną jak się dowiedziałem ma być moje bezpieczeństwo. Tak przynajmniej usłyszałem z ust strażnika, który po zmroku o godzinie 22 kazał mi zbierać namiot i szukać legalnego miejsca, nie racząc mnie nawet podwieźć w jakieś, gdyż „nie jest taksówką”. Czyli bezpieczniej po ciemku błąkać się po regionie niedźwiedzi niż spokojnie przebywać w świetnie zamaskowanym miejscu (jak mnie dostrzegł swoją drogą, do dziś nie daje mi spokoju, możliwe, że z jakieś kamery, gdy zmierzałem w to miejsce), a rano zwinąć się o świcie i nikomu nie zawadzać. Kasa misiu kasa, jak mawiał trener Wójcik, tylko to się liczy.

Druga historyjka. Park narodowy otwarty, ale kempingi jeszcze zamknięte. Oczywiście bram żadnych nie ma, więc zachodzę. Idealnie. Ani żywego ducha. A że ja jak zwykle niczego nie potrzebuje, tylko chciałem spędzić 2 noce i jeden dzień pomiędzy, gdyż zapowiadał się na sakramencko deszczowy, to nie widzę problemu. Rano okazało się, że mnóstwo ich zajechało i kończą jakieś prace konserwacyjne budynków (ja gdzieś daleko między drzewami, na kulturalnym miejscu). Oczywiście po olaniu uwag od jakichś robotników, przyjechał znów „antyterror” uzbrojony po zęby i kazał się zbierać z parku. Oczywiście nie przetłumaczysz mu, że niczego nie potrzebujesz, że już i tak spędziłeś tu jedną noc i jakoś las nie poszedł z dymem, ani nie został przysypany moimi śmieciami.
 – Niemożliwe, bo jak ktoś mnie zobaczy, to on będzie miał problemy. – powiada.
– Gościu, nikt tu nie chodzi, bo przecież kemping jest zamknięty, mało osób podróżuje tak jak ja. Chcę iść na południe jutro, a najbliższe wyjście z parku jest daleko na północ. Raz w życiu jestem w Kanadzie, nikomu nie powiem i tak dalej (dlatego teraz specjalnie mówię).
– Nie ma opcji.
Nosz kur… Jeszcze gra łaskawego, że mi mandatu nie wystawił. Przecież mówiłem, że wszystko mam, papieru toaletowego tym bardziej nie potrzebuję.

Powyższe lekcje oraz kilka innych obserwacji i rozmów podczas stopa pozwoliły mi ostatecznie wypracować elastyczny model postępowania mający na celu niewydawanie pieniędzy, nieniszczenie przyrody i nie danie się dostrzec rangerom. Oto on:

Jak spać pod namiotem za darmo w parkach narodowych

Najprostsze i najbardziej moralne rozwiązanie

Odejść kawałek szlakiem i znaleźć miejsce w lesie czy na polance. Dość problematyczne i czasochłonne w związku z naprawdę gęstą roślinnością w parkach narodowych. Ulepszony sposób polega na takim planowaniu noclegu, aby wypadł ponad linią drzew albo na wyraźnych polanach rozpoznawalnych na mapie. Wersja idealna, to rozstawianie namiotu w okolicy najbardziej widowiskowego miejsca trasy pod wieczór, tak aby ostatni turyści już przeszli, a przed przyjściem pierwszych obozowisko zdążyć zwinąć. To absolutnie moja ulubiona opcja, zapewniająca m.in. wspaniałe panoramy przy wschodzie i zachodzie słońca. Czemu od razu tak nie czyniłem? Miałem jakieś dziwne przeświadczenie, że skoro tych strażników jest takie mrowie, to znajdą się i jacyś elitarni, przemierzający szlaki i czyhający na kombinatorów mojego pokroju. Nic z tych rzeczy. Generalna zasada polega jedynie na rozstawieniu namiotu gdziekolwiek, ale tak aby był niewidoczny z samochodu. Na szlaki raczej pieszo się nie zapuszczają, chyba że kawałek jakimś głównym.

Niezbyt wygodne rozwiązanie

W mniej uczęszczanych rejonach (czyli nie pod główną bazą rangerów, albo nie tuż przy wielkim kempingu) np. w miejscu piknikowym, albo nawet pod niezbyt uczęszczanym visitors center, można spokojnie (ale wciąż niezgodnie z prawem) rozstawić namiot po jakiejś 22 i zwinąć go przed 6, przed przyjazdem pierwszych. Rangerzy to nie strażnicy okupacyjni, nocą nie patrolują, raczej.

Najbardziej wątpliwe moralnie

Można wejść późno wieczorem spokojnie na kemping i zająć wolne miejsce, jeśli takowe jest, nie płacąc. A zawsze się gdzieś jakieś znajdzie, bo ktoś mimo rezerwacji nie przyjechał. Nie ma na kempingach żadnych tabliczek oznaczających, że zapłaciłeś czy coś w tym stylu (wiszą czasem kartki z opisem przez kogo zarezerwono – a miejsce puste), więc skoro Twój namiot tam stoi to zapłaciłeś przy wjeździe. Ewentualnie zostaniesz sprawdzony przy wyjeździe. No tak, chyba że nie masz samochodu. Nikt Cię idącego z plecakiem przecież nie będzie zatrzymywał. Wyraźnie zmierzasz na wycieczkę, wrócisz po samochód później. Niemniej jednak miło zwinąć się wcześnie rano, żeby na siłę nie szukać kłopotów. Każdy już sam musiałby sobie rozważyć, czy pasuje mu takowe rozwiązanie. Ja nie widzę problemu. Miejsce i tak stałoby wolne, nie psuje go, nie zużywam drewna na ognisko, czasem nie biorę nawet wody ani nie używam prysznica, bo przecież mam strumyki i jeziora. Szczególnie, że nie są to prywatne biznesy, tylko wszystko należy do Parks Canada, którego to rangerzy tak nieelegancko mnie traktowali. Zresztą bilet na rok wykupiłem, więc swoją cegiełkę dorzuciłem.

Karty Sim

Jeżeli zamierzasz podróżować dłużej po Kanadzie, przyda Ci się prepaidowa karta Sim. Kanada ma niestety jedne z najdroższych taryf telefonicznych na świecie! W momencie pisania za 40 CAD miesięcznie można uzyskać maksymalnie 15GB danych (a za 35 CAD 3GB), a jest to i tak promocja. Jakie są przyczyny takiego stanu? Teorii jest wiele, dowodów mało, zatem nie będę forsował żadnej. Warto wiedzieć, że ponad 90-97% kanadyjskich użytkowników należy de facto do jednego z trzech głównych usługodawców, czyli firm Bell, Tellus i Rogers. Wydawać by się mogło, że to nieprawda, gdyż na rynku spotkać można wiele innych marek, lecz stanowią one  tzw. flanker brands mające urozmaicić ofertę na rynku, a należą do jednej z trzech wymienionych korporacji. Krótka rada na dziś jest następująca, wybierz firmę flankującą o najkorzystniejszej ofercie w danym momencie, należącą do Bella lub Tellusa, jeśli celujesz w zwiedzanie natury. Tam zasięgu może i tak nie być, lecz Bell i Tellus współdzielą często tę samą sieć, więc ich możliwości są podobne, podczas gdy Rogers ma po prostu gorszą infrastrukturę na wielu terenach mniej zurbanizowanych. Vouchery, dzięki którym doładujesz konto (tak, aby w momencie kolejnego okresu rozliczeniowego mieć minimalnie kwotę wymaganą w planie, czyli np. we wspomnianym 40 CAD) można dostać np. na stacji benzynowej (choć nie zawsze każdej z firm) lub najpewniej w Walmarcie.

Sprzęt przeciwko niedźwiedziom

Niedźwiedzie w Kanadzie możesz spotkać w zasadzie wszędzie, gdzie mógłbyś się ich spodziewać. Najwięcej w Kolumbii Brytyjskiej. Dzielą się na Grizzli i Czarne. Poczytaj o nich więcej i szczegółowo o tym jak się zachować przy kontakcie.

Pojemnik na żywność odporny na niedźwiedzie

W związku z ich obecnością jak i innymi ciekawskimi gośćmi takimi jak kojoty, lisy, szopy, na większości kempingów obowiązują ścisłe zasady postępowania z żywnością. Rozsądnie jest je stosować przy okazji dowolnego noclegu pod chmurką. Ja ograniczyłem się do następujących: gdy ryzyko przybycia niedźwiedzia w okolice mojego namiotu oceniałem jako niskie, a dodatkowo teren był niesprzyjający, całą żywność umieszczałem w dużym, szczelnie zamkniętym foliowym worku, a ten w pojemniku odpornym na niedźwiedzie i umieszczałem go w przedsionku. Natomiast, gdy wydawało się, że szansa na odwiedziny misia jest wyższa, wtedy opisany pojemnik z żywnością umieszczałem jakieś kilkanaście/kilkadziesiąt metrów od swojego namiotu, lekko zamaskowany pod jakimś krzakiem czy gałęziami drzewa. Podstawą jest, aby nie umieszczać go w miejscu, skąd mógłby zostać łatwo daleko przetoczony, co utrudniałoby jego późniejsze odnalezienie lub po prostu dotarcie do niego, po spadku z klifu, po stoczeniu się do wody itp. Kolejną polecaną metodą jest umieszczenie jedzenia w specjalnym pojemniku i zawieszenie na drzewie. Aby miało to sens należałoby spełnić wiele wymagań odnośnie drzewa – zdecydowanie zbyt uciążliwy sposób jak dla mnie. Ostatni sposób to przechowywanie po prostu jedzenia w specjalnych, darmowych, metalowych przechowalniach-szafkach umieszczonych na niektórych kempingach. Należałoby chyba uprzednio upewnić się czy interesujące nas kempingi posiadają takowe udogodnienie.

Z moich badań rynku wynika, iż istnieje tylko jeden, sztywny pojemnik (Garcia Backpacker’s Cache – fotka obok, za windburnerem dla porównania), na którego sforsowanie przez niedźwiedzia nie ma żadnego dowodu. W niektórych parkach istnieje również możliwość wypożyczenia jakiegoś pojemnika. Więcej wiedzy nie mam niestety na temat szczegółów, gdyż nie interesowałem się tym rozwiązaniem.

Bear spray

Najbardziej skuteczny sposób na uniknięcie przykrych konsekwencji podczas ewentualnego ataku niedźwiedzia wg wszystkich fachowców to nie pistolet, nóż, czy rzucony kamień lub przekleństwo, a właśnie bear spray, czyli odmiana gazu pieprzowego, tyle że z maksymalną zawartością 2% kapsaicyny w porównaniu do maksymalnej, legalnej zawartości 0,5-1% kapsaicyny w gazie pieprzowym. Istotna jest również ilość, sposób i moc rozpylania, wpływająca choćby na odległość. Zatem absolutnie nie można ich traktować zamiennie. Misio uśmieje się raczej z gazu pieprzowego, z kolei człowiek potraktowany sprayem na niedźwiedzie może trafić do szpitala. Koniecznie należy zapoznać się z metodą stosowania, przeciąć plastikowego trytytka i przećwiczyć „na sucho” bez naciskania spustu, sposób wyjmowania sprayu, zsuwania palcem blokady i pozorowanego celowania oraz rozpylania, tak aby ruch był intuicyjny w krytycznym momencie, a nie opóźniony przez myślenie „kurde, lewą czy prawą ręką trzymać, a którym palcem na spust, panie misiu poczekaj pan, to dopiero mój pierwszy raz, daj mi fory”. Ponadto bezwarunkowo spray musi być umieszczony w miejscu, do którego mamy błyskawiczny dostęp bez zdejmowania plecaka, rozpinania kieszeni etc. Na szczęście nie byłem zmuszony do użycia. Po analizie ofert za najlepszy wybór uznałem „Counter Assault Bear Spray” w związku z jego niezawodnością, dużym zasięgiem i maksymalnym 2% stężeniem.

Dzwonki na niedźwiedzie

Najlepiej sprawdza się w zestawie z czerwonym nosem i zabawną czapeczką. No proszę Was, kto normalny mógłby z tym chodzić i dzwonić jak bydło? Bezwzględne NIE! Warto jednak co jakiś czas szczególnie w miejscach ograniczonej widoczności lub idąc pod wiatr powiedzieć coś głośno lub klasnąć w dłonie, aby niedźwiedź miał większą szansę Was usłyszeć i ewentualnie zejść z drogi. Większość, nielicznych zresztą ataków niedźwiedzi wynika właśnie z zaskoczenia niedźwiedzia lub wejścia na teren, gdzie w bliskiej okolicy przebywają jego młode.

Icefields Parkway

Generalnie nie jestem fanem turystyki wyłącznie samochodowej. Mimo wszystko, uważam, że można to zrobić dobrze, ale należy jeździć nieco mniej i nieco więcej faktycznie spędzać jakościowego czasu na doświadczaniu odwiedzanych miejsc. Na Icefields Parkway, 230 kilometrowej trasie łączącej Lake Louise i Jasper jakiekolwiek podejście zastosujesz, będzie epicko. To jedna z najpiękniejszych dróg widokowych świata, z przystankami przy nadzwyczajnych naturalnych perełkach. Czasem wystarczy 5min spaceru, ale na miłośników wielogodzinnych trekkingów czekają ciekawsze trasy. Absolutny must w Górach Skalistych.

Hostele

Hostele można znaleźć głównie w dwóch zachodnich prowincjach w Kolumbii Brytyjskiej i Albercie. Ogółem jest ich niewiele. Na stronie https://hihostels.ca/en, można ich naliczyć 69 w tym 10 tzw. wilderness hostels o obniżonym standardzie (wg mnie niczego im nie brakuje) i głównie wieloosobowych pokojach. Charakteryzują się również najniższą ceną, minimalnie ok 36 CAD. W niektórych można obniżyć koszt noclegu w zamian za szybkie ogarniecie czegoś np. drewna do kominka czy posprzątania – warto spytać, gdyż czasem pracowników jest zbyt mało. W prowincji Quebec można również spotkać znane z Francji Auberge Jeunesse, czyli teoretycznie schronisko młodzieżowe, lecz zatrzymać się może tam każdy. Standard podobny do wilderness hostels. Poza wymienionymi trzema prowincjami ciężko znaleźć tani hostel. Królują raczej Motele o cenach zwykle od 80-120 CAD wzwyż, gdy nie posiada się dużo wcześniej zrobionej rezerwacji.

Próba noclegu w Hotelu w Dawson City bez karty kredytowej

Bez karty kredytowej ani rusz. Nie dadzą Ci spędzić nocy w porządnym lokalu, bojąc się, że puścisz go z dymem, a odszkodowania nigdy od Ciebie nie wywalczą. Nie pomógł nawet telefon do szefa, na moją prośbę. Ani oferta pozostawienia kaucji. Takie mają przepisy i kropka. Czy wszędzie? Nie wiem. Może przez booking by się udało? Olałem, poszedłem uczciwie na kemping.

Brak wizy

Wiza na wyjazd turystyczny do 6 miesięcy nie jest wymagana. Niezbędne jest jedynie aplikowanie o eTA, czyli elektroniczne pozwolenie na podróż. Związane jest to z opłatą 7 CAD. Po aplikacji potwierdzenie zwykle przychodzi mailem automatycznie po kilku minutach. Ewentualnie po maksymalnie 72h. Nie uzyskać można go chyba tylko wpisując jako plan wyjazdu masakrę piłą mechaniczną. Dodatkowo od czasu Covida (wciąż w momencie pisania), wymagana jest aplikacja ArriveCan z potwierdzeniem odpowiednich szczepień lub wykonanych testów. Uwaga, komplet informacji należy podać na maksymalnie 3h dni przed przylotem, nie wcześniej.

Dodatkowa wskazówka
Po wylądowaniu musicie wypełnić formularz dotyczący powodu przyjazdu, przewidywanej długości pobytu i czegoś tam jeszcze nieistotnego. Istotne za to, aby nie wpisać zbyt dużej liczby dni przewidywanego pobytu (nikt tego nie sprawdza, jeśli liczba jest normalna, na nic nie wpływa). Ja za to uczciwie, zgodnie z planami, podałem coś powyżej 140. Gdy celnik to zobaczył, gały wyskoczyły mu z orbit i od razu trafiłem do okienka dla przypadków problematycznych, musząc się gęsto tłumaczyć co to za pojebana akcja. Jak widzę mój pobyt, co będę robił, czy znam tu kogoś, gdzie będę mieszkał i czy stać mnie na tak długi pobyt. Doszło do tego, że miałem pokazać mój stan konta, ale akurat zdarzyła się awaria wifi na lotnisku, a ja powiedziałem, że w roamingu nie będę internetu odpalał xD Skończyło się, że poinformowałem celnika na ucho, ile rzekomo mam hajsu. Z powątpiewaniem przybił w końcu pieczątkę i poszedłem po bagaż. Nie powiem trochę mnie chłop zestresował.

Loty

Ówcześnie na najkorzystniejsze loty z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem można było natrafić z Paryża, Lizbony i Berlina do Montrealu. Koszt w jedną stronę z bagażem rejestrowanym wynosił ok 1000 zł. Do tego jeszcze oczywiście dotarcie do miejsca przesiadki z Polski.

Podatki i napiwki

Podatek od sprzedaży nie jest uwzględniony w cenach umieszczonych na sklepowych półkach. Czyli myślisz, że płacisz za sok, tyle ile napisane, a tu błąd, przy kasie okazuje się, że więcej. Na dodatek w każdej prowincji wartość podatku może być inna. Niemniej jednak zwykle w granicach 11-15%. W prowincjach północnych i Albercie wynosi za to 5%.

Przy nie wyróżniającej się na plus ani na minus obsłudze, wymagany jest minimalny napiwek rzędu 15-20%. 

Toalety publicznie

Sieć publicznych toalet dla turystów jest imponująca, w zasadzie przy każdym większym parkingu można znaleźć toaletę, zawsze z papierem. Jeśli model jest relatywnie nowy, zwykle zawiera nawet kran z wodą pitną.

Płatność kartą debetową

Wszędzie bez problemu.

Dostęp do prądu

Infrastruktura dla turystów jest bardzo dobrze rozwinięta, zatem z prądem nie powinno być problemu, w związku z chociażby dużą liczbą visitors centers, posiadających w opór gniazdek. Poza tym kontakty dorwać można zwyczajowo w sklepach, barach, fast foodach etc.

Transport publiczny

Praktycznie nie istnieje poza dużymi miastami. Pociągów zero. Nie przejedziesz tu też jak w Polsce z wsi do wsi pekaesem. W dużych miastach płatność odliczoną kwotą wrzucaną do pojemnika na monety przy kierowcy. Gdy wyglądasz na zagubionego turystę bez drobnych w 90% mówią, żebyś się nie przejmował biletem, tylko zajął miejsce.

Imigranci

Kompletne zaskoczenie stanowiła dla mnie liczba imigrantów oraz turystów ze wschodu. Słabo płatne posady na stacjach benzynowych w fast foodach itp. obstawione są w głównej mierze Hindusami i Syrijczykami. Jest to m.in. wynik polityki otwartej na imigrantów, w związku z brakiem siły roboczej w Kanadzie. Kolejną niespodzianką była dla mnie liczba osób pochodzenia azjatyckiego w miejscach turystycznych. Zabrzmi to fatalnie, ale niestety nie wiem czym należy się kierować, aby móc zidentyfikować ich kraj pochodzenia, więc posiłkując się probabilistyką założę, iż większość pochodziła z Chin. Niestety ich liczba odbijała się negatywnie na mojej skuteczności autostopowej, gdyż samochody przez nich prowadzone praktycznie dla mnie nie istniały. Zatrzymali się dla mnie raz i bardzo tego żałowałem, obawiając się o życie. Nie spotkałem podczas tej podróży gorszego kierowcy. Już Kanadyjczycy i Amerykanie mają na sumieniu różne grzeszki, ale Chińczycy powinni wypożyczać auta z szoferami.

Stany Zjednoczone

Alaska

Myślę, że jeśli miałbym się przenieść w jedno z odwiedzonych miejsc, to wybór padłby na Alaskę. Całe szczęście dla Kanady, że Alaska nie jest krajem, gdyż zabrała by jej tytuł najlepszego Państwa dla autostopowicza. Tu po prostu stajesz przy drodze i po 10min max. już jedziesz. Ludzie są jacyś nierealnie pozytywni, a widoki fiordów, wulkanów, lodowców nad zatokami – po prostu fenomenalne. Sądzę, że opłynięcie wybrzeży Alaski odwiedzając od czasu do czasu także wioski położone na wyspach byłoby epickim pomysłem na przygodę, choć zdaje sobie sprawę, że tamtejsze wody nie należą do najłatwiejszych.

Autostop

Poza Alaską też jeździ się spoko. Nieco gorzej niż w Kanadzie, nieco bardziej wymagająco planistycznie w związku z tymi wielopasmowymi autostradami. Raz w Utah policja skierowała mnie poza autostradę. Natomiast historie o tym, że co drugi kierowca będzie mierzył do mnie z broni, albo wywiezie mnie do lasu, można włożyć między półki z medialną papką. Wszystko jest ok, jak długo trzymasz się z dala od dziwnych dzielnic dużych miast.

Obszary natury chronionej

Tu nie pomogę tym razem, znów mnóstwo odmian parków. Dość tego uznałem. Zresztą autostopowicza nikt o bilet nie pyta, bo w większości przekracza granice w samochodzie. Kierowca płaci i tak za samochód, więc nie robi mu to różnicy. Zatem wszystko w uczciwej w cenie.

Rangerzy

Jest ich wielokrotnie mniej niż w Kanadzie. Po naukach Kanadyjskich i tak wiedziałem już jak ich nie napotykać.

Noclegi w parkach narodowych i innych

Tak jak w Kanadzie. Niewidoczny z dróg albo na przypał na kempingu. Kempingi niestety dostosowane do samochodów, więc nawierzchnia pod namiot wątpliwej jakości.

Brak wizy

Analogicznie jak w przypadku Kanady, należy jedynie internetowo wypełnić formularz zatwierdzający podróż zwany eSTA. Turystycznie maksymalnie na 3 miesiące.

Noclegi na dziko

W zasadzie bez problemów, aczkolwiek bardzo trudno o jakościową nawierzchnię pod namiot, szczególnie w stanach takich jak Nevada, Arizona czy Utah. Ciągle żwir, kamyczki albo jakieś ostre roślinki lub osty. Często pomagało usunąć butem wierzchnią warstwę, aby dostać się do nieco lepszej, mniej grożącej namiotowi lub macie samopompującej. Co więcej, gdy przez przypadek natkniesz się na wspaniałe miejsce ze zdrowo zieloną, równo przystrzyżoną trawą, nie możesz tam rozbić namiotu, gdyż wiesz, że na 99%, na ów stan kluczowy wpływ ma instalacja zraszaczy. Nie ma się co łudzić, że ktoś to podlewa ręcznie. Jakąż niewyobrażalną torturę dla umysłu stanowi takowa sytuacja.

Hostele w dużych miastach

Spędziłem 2 noce w hostelu w San Francisco. Nigdy więcej. To nie Europa. Połowa gości, to nie turyści, ale ciężkie przypadki. Ktoś mieszka tu, bo jest taniej niż płacić za wynajem. Inny ukrywa się, przed mordercami psów (zwierząt), których wydał policji. Kolejny zostaje wyrzucony za narkotyki. Jakaś murzynka robi awanturę na cały lokal, że ktoś jej ukradł siatkę z jedzeniem. Następny pacjent chodzi z muzyką na słuchawkach i drze mordę myśląc, że śpiewa – nikt nie reaguje. Istny koszmar. A ja siedzę kilka godzin w tej głównej izbie, gdyż tylko tam są jeszcze wolne gniazdka i muszę być świadkiem całego tego festynu.

Noclegi na lotniskach

Jeśli znajdziesz się w dużym mieście i nie masz pomysłu jak spędzić noc, odpowiedzią jest lotnisko. 42°C na zewnątrz a w środku klimka, poza tym woda pitna, wifi. A wszystko w uczciwej cenie, czyli za darmo. Czego chcieć więcej? Należy tylko wyglądać jak podróżny, a nie jak bezdomny. Spałem bezproblemowo na lotniskach w Anchorage, Las Vegas, Los Angeles, Salt Lake City. Jedynym małym minusem jest ryzyko puszczania muzyki i komunikatów przez całą noc. Tak było na kilku terminalach w Vegas. Należy się lepiej niż w Europie przyłożyć do znalezienia odpowiedniego miejsca. Jak najdalej od głośników o ile to możliwe (czasem się nie da). Jeśli zamierzasz spędzić parę nocy na jednym lotnisku bez biletu, proponuję zmieniać terminale, aby ten sam pracownik nie zobaczył Cię drugą noc z rzędu. Raz jedyny jeszcze przed wejściem na terminal postanowiłem upichcić sobie na palniku obiadek dość daleko przed terminalem. Jednak jakiś służbista od kontroli ruchu samochodowego (!) przepytał mnie z biletu i kazał się zawijać. I tak miałem pojechać na zakupy następnego dnia, więc zrealizowałem je wcześniej. Dodatkowo kompletnie zmieniłem ubranie, a na plecak założyłem pokrowiec i wróciłem parę godzin pózniej. Bez kłopotów. Nie będzie jakiś random, co macha na samochody i myśli, że jest bóg wie kim, przeganiał mnie jak psa. Na koniec dodam dla jasności, coby nie było potem na mnie, że zgodnie z komunikatami na lotnisku nie może przebywać dłużej nikt poza podróżnymi oraz osobami ich żegnającymi/witającymi.

Brak kantorów

Co prawda lokalu do wymiany szukałem na Alasce, która zwykle rządzi się swoimi prawami, ale akurat w tej kwestii podobno sprawa ma się wszędzie podobnie. W Stanach, a w Kanadzie zapewne tak samo, zwyczajnie nie znajdziesz kantorów. No i słusznie, bo i po co? Odpowiednikiem innego kraju jest inny stan, a tam przecież ta sama waluta. Pieniądze bez zakładania konta udało mi się wymienić tylko w First National Bank. A i to ledwo. Wymiana możliwa była jedynie dolarów kanadyjskich na amerykańskie. Panią w okienku przyprawiłem o taki ból głowy ową prośbą, że musiała walczyć z tematem wraz z inna koleżanką i dużą ściągawką wyciągniętą z szuflady, myląc kursy sprzedaży i kupna oraz wklepując jakieś tajemnicze kody dostępu. Oczywiście dysponowałem alternatywą w postaci multiwalutowej karty.

Płatność kartą debetową

Wszędzie bez problemu.

Toalety publiczne

Zdecydowanie mniej niż w Kanadzie. Najczęściej bez wody pitnej.

Bezdomność

Bezdomni, większość uzależniona wszelako, w miastach, w zachodnich stanach, a w szczególności Kalifornii to jeden z poważniejszych tutejszych problemów. Namioty stojące na chodnikach, pod mostami, przy autostradach, generalnie byle gdzie, tworzą niezbyt pozytywne wrażenie. Poza tym wiele osób żyje (z wyboru lub przypadku) w kamperach zaparkowanych na stale w trailer parkach rodem z Chłopaków z baraków lub po prostu w ruchu, w zwykłych autach czy vanach.

Pierwsze Narody

Rdzennym mieszkańcom Ameryki w przytłaczającej większości żyje się w USA (i Kanadzie) po prostu fatalnie. Bez znaczenia czy to we „własnych” rezerwatach czy gdziekolwiek indziej. Stoją okrakiem nad przepaścią między kulturami, niezdolni lub niechętni żyć jak kiedyś na swój sposób, uzależnieni przez to od naszej cywilizacji, lecz niepotrafiący się w niej do końca odnaleźć, zdobyć wyksztalcenie lub przydatny fach. Korzystają więc często z pieniędzy społecznych (niewystarczających) popadając w kolejne używki, głównie alkohol i narkotyki, nie wiedząc co zrobić z życiem.

Transport publiczny

W zachodnich stanach autobusy miejskie służą tylko biednym ludziom, możliwe, że również uczniom. Nieco lepiej jest z metrem w dużych miastach. Płatność w busach jak w Kanadzie, gotówką, bez wydawania reszty.

Chronologiczny rys psychologiczny wyprawy

Charakter owej przygody był wynikiem moich uprzednich wyprawowych doświadczeń i ciągłych poszukiwań optymalnej formy podróżowania. Dokładnie pamiętam, kiedy pojawił się zalążek tej idei, niemożliwej już później do wyplenienia z mózgu. Letni, słoneczny dzień, malutka, Pirenejska wioska Parzan, tuńczyk z majonezem w cieniu pod ścianą na tyłach sklepu, a potem browarek wraz z przyjacielem podczas trawersu Pirenejów szlakiem HRP. Ten moment o dziwo stał się później dla mnie symbolem wolności, improwizacji i realizowania swoich małych marzeń podczas podróży od razu, a nie wiecznie je odkładając z różnych powodów „bo jeszcze 8h marszu zaplanowane na dziś”, „bo ktoś chce zrobić co innego”, „bo nie ma czasu na to, tylko jest na tamto” etc.


Zrozumiałem, że samo chodzenie po szlaku długodystansowym już mi nie wystarcza i jest zbyt jednowymiarowe. Potrzebowałem samotnej (polecam się: dlaczego warto podróżować samotnie) wyprawy totalnej, z ramowym tylko planem i gotowością do przyjęcia tego co przyniesie mi los. Fundamentami miały być: kontakt z naturą, lokalną ludnością oraz po prostu wolność w podejmowaniu wszelakich decyzji. Realizację owego konceptu byłaby w stanie powstrzymać wyłącznie przeszkoda o skali typowej dla mitów i legend. No i stało się. Przyszedł Covid. Wdrożenie planu zostało odłożone o rok, ale ostatecznie do skutku szczęśliwie doszło.

Wzorem serialu Columbo zdradzę natychmiast, iż udało się wyśmienicie, po czym krok po kroku będziemy wspólnie rozwikływać zagadkę jak to się dokonało.

Zaczęło się co prawda kontrowersyjnie, gdyż po wylądowaniu w Montrealu znalazłem się o krok od bycia oszukanym podczas kupna lokalnej karty prepaid od sprzedawców o rasach bliskowschodnich, prowadzących podejrzany sklep w podziemiach remontowanego centrum handlowego. Tak wiem, lokalizacja dość wątpliwa, ale wszystkie inne rozsądniejsze punkty na mojej trasie do hostelu były już pozamykane. Poza tym myślałem – to przecież Kanada, a nie targ w New Delhi. Następnego dnia po uzupełnieniu sprzętu o bear-spray i kartusz gazowy, przydarzyła się kolejna dziwna sytuacja, kiedy zmierzałem na szybkie piwko z nowym znajomym z fotela obok, z samolotu. Otóż, klnę się na świętości, ale śledził mnie (podążał przypadkiem za mną??) człowiek z protezą nogi (!?). W głowie błyskawicznie zaczęły mi się pojawiać sceny ze Ściganego i morderca z protezą ręki. Dodając do tego kilku murzynów, którzy, kiedy zrobiłem sobie krótką przerwę na parkowej ławce, podchodzili z pytaniami o kolejno, ogień, fajki, zioło, stwierdziłem, że basta. Montreal niczym nie różni się od innych dużych miast, za którymi nie przepadam podczas takiej podróży, zatem nie ma co dłużej mitrężyć, biorę busa na obrzeża i zaczynam wreszcie prawdziwą podróż, mając zamiar na początek zwiedzić po trochu każdą ze wschodnich prowincji Kanady i dotrzeć na jej skraj.

Po przygodach z Montrealu dalej było już z górki. Pierwszy stop złapany w momencie, w którym jeszcze nie zacząłem łapać, a dopiero zmierzałem w upatrzone miejsce. Kierowca z czapką „Poland”, ale nie Polak. Czyli ewidentnie kontynuacja dziwnych zdarzeń z ostatnich 24h. Następnie udało mi się uniknąć alimentów, gdy dziewczyna z dzieckiem na stopie, stwierdziła, że mam identyczne oczy jak jej syn. Na szczęście wykazałem się refleksem zaprzeczając, abym miał z tym cokolwiek wspólnego. Później nauczyciel geografii i biologii nadłożył sporo drogi, aby zabrać mnie w kilka widokowych miejsc nad rzeką Świętego Wawrzyńca i opowiedzieć mi więcej o specyficznej faunie i florze tego regionu przy piwku i frytkach. Był też „Mietek”, który pobił chyba rekord prędkości trasy na drugą stronę półwyspu, o ile się nie rozbił, ponieważ jego znajoma miała jeden wolny bilet na jakieś przedstawienie. Warto wyjaśnić, że na miłośnika sztuki nie wyglądał 😉

Tak oto toczyła się podróż, wesoło, czasem zaskakująco lub dziwnie, z rzadka nieco podejrzanie. Nie sposób przytoczyć wszystkich ciekawych historii, gdyż wpis wymagałby 2h uwagi lub trzeba by go podzielić na kilka odcinków, a zakładam, że na półce macie sporo ciekawych, oczekujących pozycji, z którymi nie sposób mi konkurować. Proponuję za to chronologiczną historię, mającą bardziej na celu opis moich odczuć i pewnych osobliwych zdarzeń, starając się nie skupiać na samych relacjach podczas autostopu, gdyż na to może przyjdzie czas w oddzielnym wpisie.

Wracając, więc do opowieści, podczas następnych dni jestem zachwycony Kanadą, mieszkańcami, olbrzymimi przestrzeniami, pięknymi domkami i zadbanymi trawnikami. Wszystko jest nowe i wspaniałe. Pierwszy problem napotykam w Parku Gaspesie, który okazuje się być zamknięty. Obieram inną drogę przy aprobacie Rangera Maurycego, która okazuje się być sześciogodzinną katorgą w śniegu. Zapadam się co krok, albo dwa po kolana lub po pas. A później mam jeszcze wiele godzin normalnego trekkingu. Przeszkody udaje się pokonać, a w nagrodę otrzymuje surrealistyczne widoki instalacji zbierających syrop klonowy z drzew do kontenerów oraz działającej w nocy kopalni przy światłach reflektorów bez jakiejkolwiek dostrzegalnej żywej duszy. Nie tego oczekiwałem, ale przygoda fajna, więc lecimy dalej.

Pogoda zaczyna nie rozpieszczać, zimno, mgła, deszczyk. Wtedy jednak zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę uwielbiam tego rodzaju aurę. Moje pierwsze poważniejsze podróżnicze kroki stawiałem wszak na szkockich i skandynawskich bagniskach. Dopóki więc nie pada zbyt mocno, jest fantastycznie…  Gdy czujesz deszcz i wiatr na twarzy, Twoje zmysły są mocniej pobudzane, a wrażenie bliskości i połączenia z naturą wzrasta. Aż nie chce się stać w miejscu, a że docieram coraz bliżej końca cypla Gaspe, samochodów mniej i mniej, nie ma zatem co czekać. Drepczę sobie i oglądam jak najwięcej świata, machając, gdy coś mnie mija.

Drugie nieprzyjemne spotkanie z Rangerem. Wciąż wierzę, że to tylko wyjątki od reguły. Finalizuję zwiedzanie Quebecu i docieram do Nowego Brunszwiku. Przy najdłuższym krytym moście na świecie (391m) w Hartland kończę sezon FPLa (Fantasy Premier League) na świetnym miejscu w top10k. Sezon, który zaczynałem w sierpniu na Krańcu Europy w Hiszpanii, a którego finisz zastał mnie w Kanadzie – ale się porobiło. Pozytywna energia, aż rozpiera. Cisnę dalej.

Pierwszy raz dotyka mnie lekki niepokój, kończąc etap trekkingu późno po zmroku, w terenie wybitnie misiowym. Każdy dźwięk, a jest ich mnóstwo w lasach tak pełnych życia jak w Kanadzie, biorę początkowo za czyhającego specjalnie na turystę z Polski perfidnego niedźwiadka. Później nieprzespaną noc fundują mi wściekle ujadające kojoty. Wspaniała okazja, aby poczuć się jak ofiara zapędzana przez stado w pułapkę. Równocześnie nic groźnego. Na ludzi nie polują – wyśpię się, kiedy indziej. Lubię takie przygody.

Docieram na Wyspę Księcia Edwarda i w pełni dowiaduje się czym jest wschodnio-kanadyjska otwartość i gościnność. Wracam promem na kontynent i na Nowej Szkocji doświadczam pierwszych poważniejszych spotkań z komarami i kleszczami. Te ostatnie wyciągam nawet z kolana i goleni.

Mamy końcówkę mają, więc jest wciąż przed sezonem, a turystów niezbyt dużo. Zwiedzam, zatem te wszystkie urokliwe miejsca jakby na pakiecie VIP, sam na sam z przyrodą. Kończąc objazd północnej części Nowej Szkocji, odczuwam jednak pierwsze znudzenie owymi atrakcjami. Natura wciąż mi się podoba, lasy, jeziorka, wybrzeża, pagórki, wszystko to jest przyjemne, ale nie zwalające z nóg. Poza tym, ile można chodzić po płaskim albo po szlakach niewymagających niczego, dostępnych w zasadzie dla każdego, nawet bez nogi. Dopływając do Nowej Fundlandii mam pierwszy zjazd motywacyjny. Bardzo wyczekiwałem udania się do Parku Gros Morne, lecz doczytałem więcej relacji i zmieniłem zdanie. Stwierdziłem, że będzie to zupełnie niepotrzebna harówka, polegająca na przedzieraniu się przez chaszcze przy akompaniamencie bzyczącego cholerstwa, nagrodzona ewentualnie w jednym pięknym miejscu, o ile nie przyjdą niskie chmury. A więc widzicie, z jednej strony prostych tras miałem już dość, a męczących nie chciałem podjąć. Pozorna sprzeczność, lecz nie do końca. Uznałem, że etap rozgrzewkowy mam już za sobą, czas na poważniejsze trekkingi i przede wszystkim, spektakularne krajobrazy, koniec z półśrodkami. Docieram więc na wschodni skraj Kanady i stwierdzam: teraz kierunek Góry Skaliste.

18 dni i wiele historii później, zostawiając za sobą m.in. Niagarę, Przylądek Bruce’a, Park wraz Muzeum Dinozaurów, łapię stopa niecałe kilkadziesiąt kilometrów od ośnieżonych Gór Skalistych na horyzoncie. Co za radość! Prawie cała Kanada pokonana wszerz, a to wciąż dopiero końcówka czerwca. Idzie zdecydowanie szybciej niż się spodziewałem, mimo że nie jest to podróż po łebkach. Czwarte i ostatnie spotkanie z Rangerem. Definiuję ich jako jedynego wroga wyprawy i mentalnie staję się misiem Yogim. Zero szacunku dla nich, skoro oni nie potrafią uszanować mnie i mojego stylu podróżowania, niewyrządzającego nikomu i niczemu szkody.

Góry Skaliste zachwycają mnie w pełni. Jestem trochę tu, trochę tam. Widzę się na krótko z daleką rodziną i znajomymi rodziny. Kajakuję, spływam rwącą rzeką, raz muszę zawrócić tuż przed szczytem, gdyż na lodzie robi się niebezpiecznie. Pogodę mam trekkingowo wspaniałą, lecz nie rozpieszcza pod względem widokowym i mentalnym, gdyż ciągle siąpi, a słońca jak na lekarstwo. W końcu stwierdzam, że styka. Zobaczyłem wystarczająco dużo perełek, nachodziłem się, a zgodnie z założeniem to nie miał być kolejny wyjazd pod znakiem głównie trekkingu górskiego, więc hej przygodo, czas na nowe wrażenia!

Czas zatem poznać lepiej tereny na północy wraz z zamieszkującymi je rdzennymi mieszkańcami (coraz gęściej w porównaniu do innych prowincji). Im dalej na północ tym robi się jendak coraz bardziej ponuro. Cywilizacji coraz mniej. Wiele siedzib opuszczonych lub w złym stanie. Ludność zdecydowanie biedniejsza, z różnego rodzaju problemami, no i jeszcze ta Autostrada Łez (Highway of Tears). Okolica znana z wielu porwań i zabójstw rdzennych mieszkanek. Na domiar złego wszędzie na stacjach benzynowych czy na przystankach plakaty „nie zatrzymuj się dla autostopowicza”, „zakaz autostopu”, „poszukiwana”. Chyba najgorsze miejsce w jakim łapałem stopa. Opuszczam szczęśliwie tę autostradę, ale humor pozostaje średni. No i kurwa znowu pada.

Kiedy podróżuje w ten sposób, zauważam, że po pewnym czasie mój nastrój jest dużo mocniej skorelowany z pogodą niż zwykle. Podejrzewam, że jest to dość naturalne. Zwykle bowiem nie ma ona takiego wpływu na nasze działania jak podczas przebywania „na powietrzu” non stop. Tutaj praktycznie determinuje moje akcje. Wymusza ukrywanie się w starej wiacie przystanku albo nie zachęca do wychodzenia z namiotu.

Dodatkowo droga, którą się przemieszczam, okazuje się być słabo uczęszczana, a jeśli już to głównie przez kampery z USA zmierzające na Alaskę i tiry wożące ładunek z i do kopalni oraz tartaków. Fatalna mieszanka. Ja tymczasem stoję na poboczu w środku lasu. Pierwszy raz pojawia mi się w głowie myśl o tym, że droga, którą wybrałem może nie być najlepsza, a możliwość utknięcia tu na jakiś czas jest realna. Na ratunek mojej psychice przychodzi jak zwykle inny człowiek – kierowca tira, który zatrzymuje się i kiedy mu dziękuję, mówi, że my tu na północy nie zostawiamy ludzi w potrzebie. A gdy łapiesz stopa w takim miejscu, to wiem, że masz problem. Niby raptem kilkadziesiąt kilometrów, nie dojechaliśmy nawet do żadnych zabudowań, ponieważ kierowca musiał zjechać z głównej drogi w stronę kopalni, ale morale znów poprawione i wierzę, że jakoś to będzie. Ostatecznie zatrzymuje się para z USA w kamperze, która mówi, że od wczoraj kilkakrotnie mnie mijała, więc zdecydowali, że jeśli dojdzie do następnego razu, wreszcie się zatrzymają.

Parę dni później pobijam mój rekord autostopowego dna, jeśli chodzi o miejsce do łapania. Jestem na żwirowej drodze prowadzącej na północny skraj systemu dróg całej Ameryki. W promieniu 150km nie ma praktycznie niczego. Gdzieś skryty może być jedynie kemping dla robotników albo górników czy inny. Ale przy drodze nic. Jest szaro, parno, bez wiatru, komary nie dają spokoju, siedzę w moskitierze na żwirze i czytam książkę fantasy na Kindle’u. Gdy kolejny samochód zjawia się na horyzoncie jestem podekscytowany. Gdy mnie mija, wiem, że następny przyjedzie za średnio 25min. Cudem docieram do Eagle Plains jedynego miejsca na dystansie 800 km, gdzie można zatankować i przespać się pod dachem (czego oczywiście nie robię). Rankiem wstaje przed wschodem słońca, aby nie przepuścić ani jednego z kilku pojazdów, które tu dotarły i zmierzają na północ. Niestety żaden nie chce mnie zabrać, no to klapa. Wiem, że muszę czekać, aż zaczną przyjeżdżać te które ruszyły z Dawson City 400 km na południe – niezły koszmar. Wietrzysko na tych pustkowiach jest niesamowite, mam na sobie wszystkie możliwe warstwy.

W końcu udaje się. Innuvik – miasto Indian pod znakiem żwiru, betonu oraz pijaczków. Oj kiepsko. No to jeszcze dalej na północ. Wreszcie – Tuktoyaktuk. Dalej na północ drogą już się nie da. Pływam w zimnym Oceanie Arktycznym ku uciesze innych turystów, oglądam tęczę w trakcie midnight sun (słońca, które nie zachodzi, jest ponad horyzontem), oraz odczuwam pierwsze wrażenie dokonania czegoś autostopowo dużego.

Ruszam w drogę powrotną, a pogoda dalej pod psem. Zaczyna się końcówka lipca, a ja w zasadzie nie widziałem porządnego lata. Stwierdzam, że dość. Ostatnie dni wymęczyły mnie pogodą, a przede wszystkim komarami. Nienawidzę tego latającego tałatajstwa, które psuje wszystko i nie pozwala nawet spokojnie zjeść kolacji w otwartym namiocie z widokiem. Ostatnim celem tej części kontynentu ma być Alaska, ale co dalej. Wciąż odczuwam wielką chęć podróżowania, ale już gdzieś indziej, gdzieś w ciepełku, bez komarów. Zapada decyzja. Zachodnie stany USA to jest to. Organizuję nowe ubezbieczenie. Tworzę listę interesujących miejsc i ramowy plan przemieszczania – ale jestem podekscytowany. W międzyczasie ogrywam w pokera lokalsów i turystów w najbardziej wysuniętym na północ kasynie świata w Dawson City i wracam do namiotu – dość groteskowa sytuacja.

Nadchodzi czas podsumowania i muszę przyznać, że mam ambiwalentne uczucia co do Kanady. Ludzie, krajobrazy i mnogość zwierząt zagwarantowały mi wspaniałe przeżycia, jednak momentami nie była to wolność totalna. Może to zresztą nieosiągalna, idealistyczna abstrakcja. W najpiękniejszych regionach kraju zdecydowanie za dużo jest bezsensownych zakazów i nakazów, egzekwowanych przez Rangerów. Chodzić można tu, a tam już nie, ze ścieżki zboczyć nie wolno, a gdzie indziej wejść na jezdnię zabrania się również. Wjechać samochodem można gdzieś tylko skoro świt albo wcale, a czasem tylko busem. Wszystko najlepiej mieć zarezerwowane na pół roku wprzód, podczas gdy ja nie wiem, gdzie będę następnego dnia. Tyle terenów, a trzeba czasem przemykać się chyłkiem i czekać na zmrok, żeby rozłożyć kulturalnie namiot. A na dodatek jeszcze ten niepokój o to, aby nie wpaść na niedźwiedzia, blokujący mnie praktycznie przed moim ulubionym kończeniem etapów trekkingowych przy świetle gwiazd. Nigdy wcześniej nie podróżowałem przez dziką przyrodę, w której szansa na spotkanie drapieżnika realnie mogącego mi zagrozić była poważna. Nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Tak sobie myślę, że jeśli kiedyś jeszcze będę miał okazję zawitać do Kanady, będę chciał spędzić czas w absolutnej dziczy Gór Skalistych z dala od Rangerów, turystów z Azji, ale za to z dobrymi znajomymi, aby będąc w grupie być mniej zdanym na niedźwiedziową łaskę.

Przez najbardziej wysuniętą na północ granicę USA przybywam do Alaski, która wita mnie barem z darmowym kempingiem w wiosce Chicken znanej podczas gorączki złota. Pierwszy plus. Drugi: niby przestrzenie tak samo wielkie, ale cywilizacja jakaś taka bardziej żywa, zdecydowanie gęstsze zaludnienie, a może tylko wszystko bliżej drogi? W każdym razie samochodów jakoś więcej. Znów wraca uczucie przebywania na przyjemnym, rzadko zaludnionym obszarze, otoczonym naturą, a nie w miejscu prawie wyludnionym – to subtelna różnica. Trzeci plus jest w istocie połączony z pierwszym. Wyraźnie odczuwalna jest większa, typowo Amerykańska wolność. Nikt nie przejmuje się tym czy i gdzie rozłożę namiot. Przykładowo docieram na festyn z koncertem dla prawdziwych cowboyów i rozbić można się gdziekolwiek na trawiastym parkingu. A gdy przybywam do super turystycznego końca drogi w Homer, namiot na plaży również nikogo nie niepokoi. A nocleg na końcu szlaku przy lodowcu? Nie przesadzajmy, z tym nikt nigdy nie ma problemu.

Harding Icefield

Czwarty, nie ma komarów, wreszcie! Dla uczciwości powiem, że wcześniej podobno były, ale już na nie za późno na Alasce. Mamy przecież koniec lipca i lato chyli się tutaj ku końcowi. Szkoda, że szkodniki te, podobnie nie myślały na północy Kanady. No i te widoki. Jest epicko, aż szkoda mi, że kupiłem już bilety do Vancouver. Pokręciłbym się jeszcze po okolicznych fiordach, górach i wioskach. No nic trzeba sobie coś zostawić na następną wizytę.

Szybki skok do Vancouver, bus na obrzeża, jeden stop i jestem znów w Stanach tyle, że w „Lower 48’s” jak wyraźnie rozgraniczają je Amerykanie. Oczywiście pieszo przekraczam granicę, aby nikomu nie sprawiać trosk, o to czy podczas kontroli nie okażę się poszukiwanym mordercą. Jakieś 80dni podróży za mną, a ja jestem podekscytowany jakbym dopiero startował. Po prawdzie – słusznie. Zaczynam przecież nowy rozdział. Z mocnym nastawieniem nieangażowania się zbytnio w trekking górski. Z górami od wielu lat znam się świetnie, natomiast pojawia się szansa, kto wie może jedyna w życiu, poznania bliżej cudów natury charakterystycznych dla Ameryki. Albo inaczej – odmiennych od tych znanych mi z Europy. Nie zamierzam tego zmarnować. Efektywnie skaczę od jednej wspaniałości do drugiej, układając na bieżąco logistycznie optymalne plany. Nie zapominam jednak o chilloucie na plaży czy piwerku z lokalsami.

Przydarza się niestety druga awaria sprzętu. Gwint w stelażu namiotu zrywa się, a ja nie jestem w żaden sposób trwale połączyć elementów, aby wytrzymały naprężenia tworzące się w momencie, gdy namiot jest normalnie rozstawiony. Stosuje kleje, taśmy, próbuję zaklinować połączenie – nic. Chodzę nawet od mechanika do mechanika w małym miasteczku i w końcu jeden zgadza się pomóc. Wydaje się, że wszystko gra – lecz przy kolejnym rozstawianiu – bum i pograne. Decyduję się ostatecznie zgłosić sprawę do producenta (MSR). Jestem zaskoczony jak szybko sprawa zostaje załatwiona i część jedzie już do mnie, do hotelu w Vegas, w którym mam zamieszkać. Hotelu? Ale jak to? No właśnie. Na bookingu przejrzałem pobieżnie ceny hoteli i wyglądały niesamowicie korzystnie, więc podałem MSRowi adres najtańszego. Następnie wziąłem się za ostatnie etapy rezerwacji, której nigdy jednak nie dokończyłem, gdy okazało się, że na finalnym etapie doliczane są podatki oraz opłata klimatyczna łącznie zwiększające cenę o ponad 300%. W związku z tym mówię pas i 3 noce spędzam na lotnisku. W między czasie pokerek w jednym z najsłynniejszych kasyn, w hotelu Bellagio. Cudo. A i ile śmiechu. Takiego cudaka z wielkim plecakiem, chcącego grać, chyba nie widzieli. Przesyłkę odbieram nie z hotelu, a z poczty, zwyczajnie podając jej numer i pokazując dowód.

Przypominam, że marzyłem o gorących dniach, no to mam. 43°C w cieniu. W takiej temperaturze chodzenie z ciężkim plecakiem jest iście mordercze. Zaczyna mi to doskwierać. Kolejny raz śpię na jakimś żwirowisku, bo przecież nie ma w tych pustynnych stanach żadnej innej nawierzchni. A przed Vegas parę nocy bez namiotu, tylko jak zupełny żul na plandece i macie. Daje mi to trochę w kość. Tego rodzaju noclegowanie po jakimś czasie męczy nawet mnie. Nie da się tego porównać z rozbiciem namiotu na trawiastej, miękkiej polance w górach z dala od wszystkich. Należy do tego dodać problem z bezdomnością w zachodnich stanach, głównie w Kalifornii i przyległych do niej. Przez to postrzegany jestem jak mniemam nieco odmiennie, mniej pozytywnie. Wydaje się, że stopa między innymi przez to łapie się trudniej.

Ogólnie czuję, że paliwa w baku coraz mniej i długo już nie pociągnę. Podejmuję decyzję, którą podświadomie podjąłem już jakiś czas wcześniej. Nie będę jechał na wschodnie wybrzeże, niczego tam dla mnie nie ma poza wielkimi miastami (no może Maine), a ja fanem miast nie jestem. Mamy 21 sierpnia. Kupuję bilety na 10 września z Los Angeles do Berlina. Uff, trochę mi ulżyło, że już załatwione i to całkiem niedrogo, relatywnie nową linią Norse. Teraz na spokojnie już odwiedzę resztę punktów z listy w okolicy. Odpuszczam niestety białą pustynię w Nowym Meksyku, Mount Rushmore w Dakocie Południowej czy Mur Chiński w Montanie. Wszystkie zbyt daleko. Ostatni przystanek na północy ustalam jako Yellowstone. Po czym powrót do dwóch ostatnich celów w Utah oraz w Arizonie, no i fajrant.

Zdycham już z tego gorąca, cały dzień leżę pod drzewem, jest 45st w cieniu, a wiatr niczym podmuch z piekarnika. Cieszę się, że to już koniec, było epicko, ale jestem bardzo zmęczony, a jeszcze 700 km stopem do L.A. W końcu wydaje się, że to będzie mój ostatni stop i dowiezie mnie do Los Angeles, ale jakieś 100 km przed miastem aniołów kierowca tira, z którym jadę, dostaje telefon od dyspozytora, że zaszła pomyłka i najbliższy odbiór ma za 3dni. Kierowca nie wie co począć, zjeżdża na pobliski parking dla tirów, a ja zostaję znów na poboczu. Nie możecie sobie nawet wyobrazić, jak się czułem. Kiedy już rozważałem co będę robił na lotnisku mając znów wifi i nieskończony prąd, czego to nie obejrzę lub przeczytam – a tu taki gong. Nic to, na szczęście mam 3 dni zapasu, jak zwykle się nie śpieszę, więc trudno. Staję znów w skwarze i wyciągam kciuka w górę. Udaje się nawet szybko i po paru godzinach ostatecznie docieram tego samego jeszcze dnia do L.A. Tam szybkie zakupki w Walmarcie na 3 dni i zjawiam się na lotnisku. Udało się, wifi, klimka, woda, relaks, zasłużyłem. Przez 3 dni nie wyszedłem poza obszar lotniska. Nie miałem już ochoty na zwiedzenie czegokolwiek więcej, nawet gdyby mi płacili za to. Dosyć tego życia w ruchu, czas na odrobinę spokoju i stabilności, ale miejmy nadzieję nie na długo. 

Najbardziej epickie miejsca

Gdy zamierzam zwiedzić jakieś miejsce przeglądam różne strony i opisy szlaków, aby ustalić, który szlak jest najbardziej porywający, albo które z atrakcji w danym Parku są absolutnie najbardziej warte odwiedzenia czy też skąd widok jest najciekawszy. Niestety ileż osób tyle opinii. I komu tu zaufać? Czasem np. ocenom ze strony Alltrails można zawierzyć, a innym razem okazują się kompletnie chybione. Zatem jeśli wydaje Ci się, że mamy zbliżone gusta, albo podobają Ci się fotki, możesz śmiało kierować się w poniższe miejsca, gwarantuję najwyższą jakość. Podczas tej podróży odwiedziłem bowiem wiele wspaniałych lokacji, ale poniższa lista zawiera jedynie najlepsze z najlepszych. Czasem również parę dodatkowych wskazówek.

Zatoka Fundy (Hopewell Rocks; największe pływy świata; fala pływowa przeciwna do kierunku rzeki – gdy jest wyższa, ja trafiłem na malutką)

Wodospad Niagara  

The Grotto (Bruce Penninsula, Ontario)

Prowincjonalny Park Dinozaurów (Alberta, 165 km od Drumheller)

Muzeum „Dinozurów” (Royal Tyrrell Museum) w Drumheller.
Będąc w Drumheller warto podjechać do struktur zwanych Hoodoos.


Lake Louise (szczególnie widok z The Big Beehive idąc przez Laka Agnes oraz szlak Plain of Six Glaciers)

Moraine Lake (oraz Sentinell Pass – uwaga, z tego szlaku nie widać jeziora. Trzeba się wybrać pewnie na Tower of Babel albo na szlak na Mount Bowlen)

Indian Ridge Trail (tuż przy Jasper)

Kicking Horse River niedaleko Golden (spływ)

Iceline Trail (Yoho National Park)

Bow Lake (Icefields Parkway)

Peyto Lake (Icefields Parkway)

Mistaya Canyon (Icefields Parkway)

Parker Ridge Trail (Icefields Parkway)

Mount Heely Overlook Trail, Alaska (najdalej jak się da, a nie do oficjalnego punktu) w Denali National Park (celem były okolice Wonder Lake, lecz droga była zniszczona i nieprzejezdna po lawinie błotnej, dlatego trzeba było wybrać jakąś alternatywę)

Harding Icefield Trail niedaleko Seward, Alaska

Anchor Point, Alaska (widok na góry po drugiej stronie przy dobrej pogodzie, wyśmienity)

Hoh Rain Forest, USA (Hall of Moses Trail i Spruce Nature Trail)

Tree of life (droga 101, stan Waszyngton)

Crater Lake (polecam przejść się 1. przynajmniej z Merriam Point do Rim Village wchodząc na The Wtachman. 2. Cleetwood Cove Trail aby skoczyć z 7-8m do jeziora)  

           

Jedediah Smith Redwoods State Park (Boy Scout Tree Trailhead)

Prairie Creek Redwoods State Park (1. Big Tree via Karl Knapp and Cathedral Trees Loop Trail. 2. James Irvine Trail + Fern Canyon Loop Trail)

*Lake Tahoe (Ciepłe z czystą wodą o pięknym kolorze. *Na tej liście ma rację bytu tylko, gdy znajdzie się takie znane epickie pocztówkowe miejsce. Mi się nie udało. Nie ma go na zachodniej i południowej części Emerald Bay)

Grand Canyon (South Rim (dolne 2 zdjęcia) zdecydowanie lepszy niż North Rim (2 górne). Warto przejść się wzdłuż Kanionu po stronie południowej. Proponuję od Pima Point do Yaki Point)

Horseshoe Bend

Monument Valley

Arches National Park (Windows, Turret Arch, Delicate Arch, Double Arch)

Bonneville Salt Flats (koniecznie poczekać na gwiazdy!)

Mormon Row i Schwabacher landing w Grand Teton National Park (Przed wschodem Słońca przybyć do Beaver Dam Sunrise)

Yellowstone National Park (1. Szlak wzdłuż gejzerów i gorących źródeł od Old Faithfull (przeciętny) przez Morning Glory Pool do Biscuit Basin, które też można szybko okrążyć, ale Saphhire Pool najlepszy. 2. Grand Prismatic Spring Overlook – rano słaby widok przez dużą ilość pary wodnej, wieczorem przez nieodpowiedni kąt padania światła. 4. Mammoth Hot Springs.)

The Wave i The Second Wave

The Narrows w Zion National Park (koniecznie pierwszym busem ruszającym o 6.00, później zbyt dużo ludzi. Kijki trekkingowe dają radę bezbłędnie. Nie słuchać straganiarzy, że utykają między kamieniami, dlatego niby trzeba brać od nich te drewniane badyle).

I to by było na tyle. Mam nadzieję, że udało Ci się znaleźć coś wartościowego w tym przydługim wpisie. Do następnego! A poniżej kilka bonusowych fotek.

Aloha!
Longer

Bonusowy potok zdjęć

4 Replies to “Kanada i USA autostopem (2022)”

  1. Rewela !! Mnóstwo ciekawych spostrzeżeń i te komantarze wyjadacza. Do tego ekstra materiał
    zdjęciowy! DALEJ TAK !

  2. Hej! Szukałam właśnie jakiegoś godnego polecania artykułu o autostopowaniu i natrafiłam na Twojego bloga. Chyba pod względem doświadczenia w stopie wygrywasz w polskiej blogosferze. Przeżywasz naprawdę fajne przygody i super o nich opowiadasz. Ostatnio przejechałam Islandię stopem, a niedługo jadę do Kanady i być może tam też będę łapać stopa. Wielkie dzięki za inspirację.

    1. Hejka, dzięki za miłe słowa! Oh Islandia… muszę kiedyś dokończyć poznawanie jej i wybrać się na północną część. Jakbyś miała jakieś wątpliwości czy problemy przed/w trakcie kanadyjskiej wyprawy, pisz śmiało, może będę w stanie coś podpowiedzieć.

Dodaj komentarz