Posiadanie czy doświadczanie?

Kobieta egzaminująca padające na nią promienie światła przez mały otwór.

Zgodnie z naukami Buddy cierpienie towarzyszy nam przez całe życie, o ile nie podejmiemy aktywnych działań prowadzących do jego ustania i osiągnięcia nirwany. Cierpienie zawsze wybrzmiewało w mojej głowie nieco zbyt melodramatycznie, dlatego nie zmieniając nazewnictwa, spróbujmy w tym kontekście rozumieć je jako zbiór negatywnych stanów i uczuć pojawiających się w naszym życiu codziennym. Cierpienie wg buddystów tworzy się w wyniku pragnień, których przyczyną jest ciągłe niezaspokojenie/niezadowolenie będące bazowym stanem człowieka. Pragnienia mogą dotyczyć tak obiektów jak i doznań. Jako ludzie, ciągle staramy się posiadać więcej pieniędzy; lepszy samochód, rower; większy telewizor, modniejsze ubrania itd. Sytuacja ma się podobnie, jeśli chodzi o doznania. Gdy przeżywamy coś dobrego, chcemy doświadczać tego więcej, szybciej lub intensywniej.

Co zatem z takim fantem począć? Zostać mnichem? No chyba nie byłaby to najlepsza rada na świecie, nawet nie powiedziałbym, żeby była średnia. Tak na marginesie, zastanawiałem się czy buddyjskim mnichom rzeczywiście udaje się pozbyć swego ego i związanych z nim pragnień? Czy wykonując przykładowo proste, fizyczne prace nie pojawia się u nich cierpienie wynikające z oczekiwań lub związane z jakimś niepowodzeniem. Czy nawet jeśli wiedzą, że nie powinni oczekiwać niczego od medytacji, nie pojawiają się u nich oczekiwania, aby oczekiwania się nie pojawiły? Czy jeżeli głoszą swoje nauki, nie pojawiają się pragnienia, aby ich lekcje zostały zrozumiane i dobrze przyjęte? Szczerze, nie mam pojęcia.

Wracając jednak do tematu, zakładając że nie chcemy uciekać z naszego świata w odosobnienie i ascezę, zastanówmy się jak możemy sprawić, aby żyło się nam lepiej, z niewielką tylko dozą cierpienia. Proponowałbym abyśmy z początku przyjrzeli się naszym kilku charakterystycznym modelom postępowania. Po pierwsze w dzisiejszym świecie mamy tendencję do zbyt częstego myślenia o przyszłości, o nagrodach, korzyściach i zagrożeniach, jakie nas tam czekają, kosztem koncentrowania się na teraźniejszości, na byciu tu i teraz. Ulegamy złudzeniu lub wmawiamy sobie, że gdy nabędziemy odpowiednio dużo obiektów lub osiągniemy wystarczająco wiele, będziemy wreszcie usatysfakcjonowani, staniemy się szczęśliwi, a resztę życia spędzimy nieustannie uśmiechając się, pozdrawiając wszystkich jedną ręką, a drugą poklepując się po plecach bez końca, doceniając jak to wspaniale potoczyło się nasze życie i czując, że nie ma już absolutnie nic do dokonania. Jesteśmy gotowi dążyć do tej wyimaginowanej bariery, za którą wreszcie czekać nas będzie szczęście, na dowolnie wiele sposobów. Poprzez dobytek materialny, sukces zawodowy, rodzinę, romantyczne relacje, osiągnięcia sportowe czy hobbystyczne etc. Przekonujemy sami siebie, iż „Jak tylko kupię sobie Teslę; domek w górach; skończę remont; zostanę szefem działu; uzbieram całą kolekcję Star Warsów Lego; jak tylko znajdę tą jedyną; jak tylko dzieci dorosną; jak tylko..”, wtedy będę szczęśliwy.

I zgadnij co? Może i zdobędziesz koronę Himalajów i Karakorum, będziesz spełniony w jednej dziedzinie, ale zaraz poczujesz, że tak naprawdę gdybyś tylko więcej czasu spędzał z rodziną, albo miał wspaniały, duży ogródek, wtedy dopiero mógłbyś czuć się idealnie. Zawsze znajdzie się tylko „to jeszcze jedno coś”, którego nam brakuje. I z jednej strony, właściwie bardzo dobrze, gdyż nieustannie motywuje nas to dalszej walki na tym świecie, z drugiej jednak powoduje ciągłe „odraczanie” szczęścia, definiowanie go warunkowo i uzależnianie od konkretnych obiektów czy zdarzeń, spełniających nasze założenia w przyszłości. Nie zdajemy sobie sprawy, że szczęście może być odnalezione tylko teraz. Nie jutro, nie za rok, nie na emeryturze, czy po wygraniu loterii. Ono może być właśnie tutaj, „w każdym oddechu i każdej filiżance herbaty” jak mawiał Katsumoto w Ostatnim Samuraju. W byciu, nie w posiadaniu. W sobie, a nie w obiektach, którymi staramy się uzupełniać nasze braki i niedoskonałości.

Niestety będąc członkami kultury konsumpcyjnej, od najmłodszych lat jesteśmy indoktrynowani, iż nieważne z jakim problemem się borykamy, gdzieś tam na którejś półce w galerii handlowej lub tej wirtualnej w internetowym sklepie, istnieje produkt, który problem ten rozwiąże. I może często faktycznie tak się dzieje, lecz ze względu na specyfikę naszego mózgu jedynie pozornie lub tymczasowo. Okazuje się, iż nieistotne jak wspaniały jest dany obiekt, po pewnym czasie i tak przyzwyczaimy się do niego i stanie się po prostu normalny. Twój wymarzony samochód stanie się w końcu zwyczajnie Twoim samochodem, zaczniesz myśleć o lepszym, lub o innej rzeczy, która na nowo uszczęśliwi Cię na kolejny okres czasu. I może jest to jakiś sposób, aby kupować coraz więcej, coraz częściej, jak tylko ekscytacja po ostatnim nabytku rozpłynie się gdzieś pomiędzy naszą głową a mediami społecznościowymi. Gospodarka z pewnością będzie Ci wdzięczna, ale czy dla Ciebie samego będzie to aby najlepszy pomysł? Jakoś nie jestem co do tego przekonany.

Niewątpliwie nie da się ukryć, iż w dzisiejszym świecie kupować musimy. Samo kupowanie bywa również przyjemne. Jak zatem powinniśmy podchodzić do kwestii posiadania, aby zachować odpowiedni balans? W mojej ocenie, nabywanie rzeczy czy usług, jest najbardziej uzasadnione wówczas, gdy ich funkcjonalność ułatwia nam życie lub daje radość wynikającą z efektów ich wykorzystania lub z samej czynności użytkowania, nie zaś wtedy, gdy do uzyskania radości, potrzebna jest opinia innych. Kupuję więc przykładowo nowy samochód, aby uzyskać lepsze wrażenia z jazdy; aby cieszyć się jego lepszą funkcjonalnością; ponieważ stanowić będzie dla mnie wyraźne usprawnienie komunikacyjne itd., a nie tylko dlatego, że inni zobaczą, iż mnie na niego stać; że będę mógł się nim pochwalić czy zaparkować pod modną knajpą. No dobrze, ale właściwie dlaczego takie motywacje oceniam jako niesłuszne? Cóż, przede wszystkim w związku z faktem, iż Twoje zadowolenie jest wówczas nierozłącznie związane z opiniami innych. Aby je uzyskać będziesz potencjalnie starał się poruszać ciągle temat związany z tym obiektem, zwracać na niego uwagę, niemal domagać się pochwał. A co jeśli ich nie otrzymasz? Co jeśli dana rzecz nie wywrze wrażenia na innych? Stanie się wtedy praktycznie bezwartościowy dla Ciebie jak choćby wspomniany wcześniej samochód, kiedy powiedzmy, że do pracy i tak jeździsz metrem, albo pracujesz z domu, na wakacje latasz samolotem, a ulubiony sklep znajduje się pod Twoim domem. Nawet jeśli trochę jeździsz nim po mieście, to przecież prowadzisz go tak samo jak stary model 60km/h max, ponieważ w zasadzie prawie inaczej się nie da, a zresztą benzyna coraz droższa… Nic zatem praktycznie nie daje Ci jego posiadanie, jeśli nie imponujesz nim nikomu.

Dodatkowo warto zawsze zastanowić się z iloma wyrzeczeniami związane będzie zarobienie pieniędzy lub ich wydanie na dany obiekt. Z czego będziemy musieli zrezygnować, aby móc go posiadać, aby spłacać kredyt i czy naprawdę dana rzecz będzie tego warta. Rozważmy, na jakie inne sposoby moglibyśmy wykorzystać te same fundusze lub czas potrzebny na zarobienie ich. Może okazałoby się, że zamiast nowego samochodu z ubezpieczeniem, moglibyśmy pół roku nie pracować i spędzać dni na aktywnościach, na które w przeciwnym wypadku nigdy nie moglibyśmy znaleźć czasu? A może w ogóle nie było by uzasadnionym pracowanie więcej niż 3-4 dni w tygodniu, w związku z brakiem większych wydatków?

Warto pamiętać także o tym, iż posiadanie większej ilości, powiedzmy w uproszczeniu, złożonych rzeczy, sprawia, że więcej spraw ląduje na Twojej głowie. Możliwe, że z jednej strony obiekty te ułatwiają czy polepszają Twoje życie, ale z drugiej strony generują dodatkowe obowiązki i zmartwienia wynikające z potrzeb wykonywania regularnych czynności jak aktualizacje, przeglądy, naprawy, ubezpieczenia itd. Wraz z posiadaniem pojawia się również obawa uszkodzenia, zniszczenia czy nawet utraty obiektu poprzez chociażby kradzież. Po zbilansowaniu plusów i minusów może okazać się, ze tak naprawdę wiele z tych sprzętów nie przynosi Ci wymiernych korzyści. Luźno z tematem naszych pragnień czy użyteczności kojarzy mi się następujący cytat z Małego Księcia: „Perfekcja jest osiągnięta nie wtedy, gdy nic nie można już dodać, lecz gdy nic nie da się już odjąć” – Antoine de Saint-Exupery.

Przejdźmy teraz do samego doświadczania świata. Czy możemy robić to źle? Oczywiście, nawet tak wydawałoby się naturalne dla naszego ciała działania jak oddychanie czy chodzenie wiele osób realizuje nieprawidłowo (np. oddychając przez usta lub zbyt szybko, albo chodząc stawiają źle stopę), ze szkodą dla siebie w dłuższym okresie. Nic więc dziwnego, iż samo przeżywanie naszych chwil zdarza nam się również wykonywać w sposób daleki od ideału. Głównym błędem w tym aspekcie jest nie dość częste przebywanie tu i teraz, niezgodnie z modnymi dziś wskazówkami mindfulness, pochodzącymi ze starszych, wschodnich np. buddyjskich lekcji. Notorycznie zdarza nam się zapominać, iż życie toczy się tylko w teraźniejszości i tylko tu możemy je odczuwać. Regularnie jednak błądzimy naszym umysłem rozważając nieskończoną ilość możliwych przyszłości lub zanurzając się w rozpamiętywaniu zdarzeń z przeszłości. Oczywiście nawet zachowanie odpowiedniej uważności i obecności w teraźniejszości nie zagwarantuje nam sukcesu, jeśli do kolejnych doznań będą nas kierowały nieszczere z samym sobą intencje, oczekiwanie jedynie poklasku, lub ogólny brak rozsądku wpychający nas powiedzmy w uzależnienia – temat oczywiście na kilka książek.

Powstaje pytanie czy dysponujemy już wystarczającym zasobem informacji, aby porównać posiadanie z doświadczaniem i określić co jest lepsze, oraz czy w ogóle zasadnym jest, aby to czynić? Myślę, że tak, gdyż oba pojęcia walczą niejako o te same zasoby naszej atencji, mając jednak w pamięci fakt porównywania klasycznych „jabłek z gruszkami”. W mojej ocenie powinniśmy dążyć rozsądnie do różnorodnych doświadczeń, przedkładając je zdecydowanie nad posiadaniem. Skoncentrowanie się na właściwym doświadczaniu świata, powinno wzbogać nas i przynosić więcej korzyści, niż koncentrowanie się na posiadaniu, które wzbogaca raczej otoczenie wokół nas, często w kontraście do wewnętrznych braków. Samo posiadanie za to powinno być niejako podległe doświadczaniu, umożliwiać lepsze przeżywanie rzeczywistości, a nie być nagrodą samą w sobie, gdyż jak wspominałem wcześniej, wydaje się to być działaniem na krótką metę.

Aby lepiej zrozumieć krótkoterminowość korzyści wynikających z samego zjawiska posiadania zerknijmy na takie oto przykłady. Czy przechodząc obok swojego samochodu jakiś czas po zakupie, pomyślałeś „kurde faja, jaki on jest zajebisty”? A może siedziałeś na krześle i wpatrywałeś się w szafę, figurkę słonika na parapecie albo nowe łyżki zawieszone nad blatem myśląc „tam do licha, jakie to jest epickie, mógłbym delektować się spoglądaniem na to cały dzień”? Raczej nie, prawda? Można zatem stwierdzić, że jeśli użyteczność danej rzeczy nie jest istotnie większa od starszego modelu lub nie daje nam istotnej przewagi względem sytuacji nie posiadania tego obiektu, to jego posiadanie należy uznać za zbędne.

A jak się ma sprawa z korzyściami wynikającymi z samego doświadczania świata. Przede wszystkim nawet zwykły spacer po okolicy przy zachodzie słońca może rozgrzać nasze zmysły do czerwoności, gdy tylko nie będziemy ciągle błądzić umysłem gdzieś indziej. Jeśli chodzi o korzyści długoterminowe z doznań, to przecież doskonale wiemy, że różnorodne przeżycia łatwo jest nam sobie błyskawicznie przywołać z pamięci, lubimy o nich rozmawiać i możemy je wykorzystywać do działań w przyszłości. Romantyczny wypad nad morze, spacer granią, kozacką imprezkę czy koncert przypominamy sobie bez trudu po wielu latach. Ale chwileczkę jak to przypominamy? Ano właśnie, nasze doznania nie dość, że przeżywane prawdziwie w teraźniejszości, zmieniają się przecież w posiadane w naszej pamięci „obiekty”, nie tylko wzbogacając nas jako osobę, ale i pozwalając się niemal przenieść w inne miejsce, uzyskując namiastkę dawnych doznań. Czy to samo może zapewnić nam nowy stół i komplet krzeseł? No dobrze muszę przyznać, że stół i krzesła nie należały do tej samej klasy wagowej, co wspomniane zdarzenia. Może zatem obiekty czysto estetyczne? Może obiekty nieposiadające żadnej użyteczności funkcjonalnej, których posiadanie jest uzasadnione jedynie ich pięknem, które ilekroć dostrzegane, wyzwala w nas przyjemne i pozytywne wrażenia? Przyparty do muru, mógłbym się z czystym posiadaniem takich obiektów ewentualnie zgodzić, choć według mnie wszelkie imitacje stworzone przez człowieka, wciąż pozostają w tyle za tworami natury i nie jestem pewien czy po pewnym czasie ich piękno będzie nas równie mocno poruszać co na początku i czy nie przyzwyczaimy się do nich jak do wszystkiego innego.

Tutaj myślę wypada zacząć powoli stawiać kropkę, pamiętając, iż nie jest to książka wyczerpująca dane zagadnienie, a jedynie krótki artykuł mający na celu nakreślenie najistotniejszych kwestii w ramach tegoż zagadnienia, zostawiający miejsce na dalsze rozważania. Podsumowując zatem… sorry kapitalizmie, ale według mnie kupowanie i posiadanie nie jest odpowiedzią na nasze problemy i pragnienia, nie zaprowadzi nas do szczęśliwej krainy. Trafić tam mamy szanse dbając o jakość przeżywanych chwil, o prawdziwe doznawanie ich, troszcząc się o siebie i swój umysł, ale i również o coś lub kogoś, dodatkowo poza tylko samym sobą.

Aloha!
Longer

PS Kącik dbających o szczegóły.

  1. Tak, zdaję sobie sprawę, że aby zweryfikować stan posiadania rzeczy albo wpływu posiadania tej rzeczy na nas możemy wykonać to na drodze uwzględniającej zmysłowe doświadczenie (np wzrokowo-dotykowe). Jednak nie możemy stanu posiadania czegoś przyrównać do całości wrażeń zmysłowych, odczuwanych w każdej poszczególnej chwili. Wpływ posiadanej rzeczy na całościowe wrażenie jest tylko jedną składową całości, stąd w mojej ocenie na potrzeby tego tekstu rozróżnienie posiadania i doświadczania jest jak najbardziej zasadne.
  2. Drążąc dalej, skoro wskazuję jako korzystne zachwycenie się od czasu do czasu nawet zwykłym łykiem herbaty, czemu nie można by zachwycić się również patrząc na posiadaną szczotkę w kącie. Ależ można, ale tu wchodzimy raczej w sferę rozważań nad nadawaniem znaczeń obiektom i zdarzeniom. Szybko da się zauważyć, że równie dobrze, można odczuwać radość z patrzenia na pusty kąt bez posiadanej szczotki, co znów wskazuje na posiadanie samo w sobie jako niebędące warunkiem dla pozytywnych odczuć.

2 Replies to “Posiadanie czy doświadczanie?”

  1. Rozsądny konsumpcjonizm, dostosowany do poziomu życia danej jednostki, może być środkiem do czerpania z życia „tu i teraz” oraz delektowania się chwilami w pełni.

    Przykład samochodu: kupujesz nową, wypasioną furę (która dla kogoś może być zbyt droga, zbyt ekstrawagancka, zwyczajnie niepotrzebna) po to, żeby w ciszy i komforcie móc pozwolić sobie pojechać w jakieś miejsce, którym będziesz się delektował i zapamiętasz do końca życia.

    Droga która przejedziesz w tym samochodzie będzie komfortowa, więc nie będziesz miał w głowie negatywnych myśli (kur** ale ten samochód telepie, znowu coś trzeszczy, ale głośno na tej autostradzie) i jak już dojedziesz do celu, kontemplacja miejsca będzie pełniejsza i stworzy na przyszłość lepsze wspomnienie, bo pozbawione negatywnych emocji które sama podróż mogłaby wywołać.

    To samo tyczy się posiadania innych rzeczy. Jeśli są kupowane po to, żeby polepszyć Ci przetrwanie „codzienności” to uzasadnionym jest kupowanie ich.

    Prawdziwym problemem według mnie jest kupowanie kompulsywne, ze względu na opinie influencerów (i innych tego typu idiotów), niedopasowane do Twojego poziomu życia, tylko po to żeby we własnym postrzeganiu być bliżej tych ludzi.

    Dobra, trzeba wracać do pracy żeby zarobić na samochód 😉

  2. Dzięki za opinię!
    Myślę, ze zgadzamy się co do zasady, aby konsumpcjonizm był przemyślany. Wcale nie optuję za tym, żeby go zupełnie wykluczyć i żyć w norze, a tylko, aby nieco więcej nacisku położyć na różnorodne, świadome przeżycia, które mogą być oczywiście „wspomagane” zakupionymi rzeczami, ale nie muszą.

    Daj spokój, przecież już prawie majówka, zarobisz po weekendzie 😉

Dodaj komentarz